- Po prostu znalazłem się w odpowiednim miejscu i czasie - mówi skromnie. - Nic szczególnego - tłumaczy. Całą sprawę dzisiaj traktuje jak przygodę z dużą dawką adrenaliny. Przy czym przyznaje, że najgorszy był telefon od mamy, której o czwartej nad ranem musiał przyznać się, że jest na komisariacie i składa zeznania w sprawie kradzieży autobusu. - Na początku była zaskoczona, ale potem się uspokoiła. Oczywiście, po powrocie do domu musiałem opowiedzieć wszystko z detalami - tłumaczy.
Było po drugiej w nocy, gdy wracając do domu zajechał na stację benzynową w Ropie. Tam spotkał kolegę, pracującego na tej stacji.- Rozmawialiśmy, gdy na zatoczkę wjechał autobus znanej gorlickiej firmy przewozowej, a z niej wysiadł "kierowca". Pytał o możliwość dopompowania koła, przy czym nie zareagował na sugestię, że na stację nie wjedzie, bo trzyosiowym autokarem wysokości blisko 4 metrów po prostu się nie zmieści. Poprosił kolegę o piwo i poszedł do autokaru, rzekomo po pieniądze, żeby za nie zapłacić - relacjonuje nasz bohater.
Już wtedy i pracownik stacji, i Szymon wiedzieli, że nie mają do czynienia z kierowcą autobusu. - Zadzwoniliśmy do kierowcy, który pracuje na tej trasie i na policję. Ja ruszyłem za złodziejem swoim samochodem, a kolega został na stacji. Nie mógł opuścić miejsca pracy. Jechałem za autobusem, jeszcze dwukrotnie kontaktując się z policją. Dzwoniłem, żeby policjanci zorganizowali blokadę w Grybowie, i potem, gdy autobus zatrzymał się pod Ptaszkową. W tym momencie dojechał prawdziwy kierowca tego autobusu i już razem odebraliśmy mu kluczyki do pojazdu. Ostatecznie zamknęliśmy go w środku do przyjazdu policji - opowiada.
Szymon mówi, że trudno było z nim pertraktować, bo był zdenerwowany. Twierdził, że chciał wybrać się na wycieczkę do Krakowa, a wszystkiemu winna jest żona, bo go zdenerwowała. Jeszcze wtedy obydwaj mężczyźni nie wiedzieli, że złodziej zaopatrzony jest w łom i że może być niebezpieczny.- Zorientowaliśmy się dopiero wtedy, gdy nadjechała policja. Wtedy poziom adrenaliny nieco spadł na rzecz rozsądku. Dzisiaj wiem, że mimo ryzyka postąpiłbym tak samo. Musiałem interweniować, bo chodziło o autobus firmy, z której usług korzystam jeżdżąc do szkoły - śmieje się nasz rozmówca.
Postawę Szymona Różyckiego docenił Kamil Wojtarowicz, właściciel firmy przewozowej, do której należy autobus, przyznając mu nagrodę pieniężną i bilet na darmowe przejazdy do szkoły do końca roku szkolnego.