Proces byłej szefowej rzeszowskiej apelacji rozpoczął się z blisko 45-minutowym poślizgiem. W areszcie śledczym przy ul. Montelupich w Krakowie, dokąd dzień wcześniej była prokurator została przewieziona z Wrocławia, zacięła się bowiem brama wyjazdowa.
Anna H. zjawiła się na pierwszej rozprawie w policyjnej asyście. Ubrana była na czarno, na nogach miała wysokie szpilki. Początkowo zdenerwowana, z każdą minutą zachowywała się coraz pewniej. Pod koniec nawet żartowała.
Swoje wystąpienie zaczęła od wygłoszenia trwającego blisko dwie godziny oświadczenia.
- Całe swoje życie poświęciłam pracy w prokuraturze - mówiła. - Absolutnie nie mogę pogodzić się z tym, w jaki sposób zostałam potraktowana. Odarto mnie ze wszystkiego nie czekając na wyrok sądu. Rozpowszechniano informacje na mój temat, podając moje imię i nazwisko oraz ukazując mój wizerunek, skazując mnie tym samym na śmierć cywilną. Odebrano mi pracę, dobre imię, wolność, zdrowie. Nie udało się prokuraturze odebrać mi mojej wewnętrznej wolności i jeszcze… życia .
Jako bezpodstawne oceniła pozbawienie jej obowiązków prokuratora i aresztowanie.
- Jestem kobietą, a trzymano mnie do tej pory w areszcie z mężczyznami - stwierdziła. - Od dziewięciu miesięcy nie wychodziłam na spacer, bo zwyczajnie miałam dość tych wszystkich docinek i zaczepiania z ich strony. To nie był jakiś tam areszt, ale „tortury”. Przebywałam w celi, jak na oddziale dla szczególnie niebezpiecznych przestępców. Cały czas skierowane były na mnie kamery. Najpierw jedna, a ostatnio już trzy.
Zapowiedziała, że nie odpowie na pytania oskarżyciela, a tylko sędzi prowadzącej proces i obrońcy. Nie przyznała się do winy. - Absolutnie nie otrzymałam żadnych pieniędzy od wymienionego w akcie oskarżenia przedsiębiorcy. Zresztą sam prokurator przyznał, że ktoś inny mógł wziąć je na moje konto - stwierdziła. Zaprzeczyła też, jakoby miała dostać duże ilości alkoholu.
- Całe to postępowanie przeciwko mnie jest osobistą zemstą ministra Zbigniewa Ziobry i Mariusza Kamińskiego za wydany na tego drugiego z panów wyrok skazujący w śledztwie, które nadzorowała prokuratura apelacyjna. Wszystko, co wydarzyło się w tej sprawie przypisano mojej osobie, a pan Kamiński powiedział mi wprost, że mi tego nie odpuści - przekonywała przed sądem Anna H.
Za nieporozumienie uznała łączenie jej z tzw. aferą podkarpacką. To, że na swojego obrońcę wybrała Janusza Kaczmarka, byłego prokuratora krajowego oraz ministra spraw wewnętrznych i administracji, skonfliktowanego z rządzącymi obecnie politykami, nie ma, jej zdaniem, nic wspólnego z umorzonym przez rzeszowską prokuraturę postępowaniem przeciwko niemu.
- Wybrałam go dlatego, że to dobry adwokat - stwierdziła.
Sprawa, w której odpowiada, liczy 144 tomy akt. Jest oskarżona m.in. o przyjmowanie łapówek i innych korzyści majątkowych, powoływanie się na wpływy i załatwianie za pieniądze spraw w urzędach, fałszowanie dokumentów w celu uzyskania pożyczki.
Źródło: Gazeta Krakowska
***
Sprostowanie artykułu „Tarnów. Przed Sądem Rejonowym rozpoczął się proces Anny H. - byłej prokurator apelacyjnej z Rzeszowa” z dnia 15 grudnia 2017 r.
Wbrew informacjom wynikającym z treści przytoczonego w artykule oświadczenia Anny H., rzeszowska prokuratura nigdy nie prowadziła żadnych postępowań przeciwko mnie.
Janusz Kaczmarek