Postanowiliśmy sprawdzić, jak działają tańsze alkomaty, a jak ten policyjny. Wniosek: premier nie do końca wie, co mówi.
Przed południem wypiłam jedno duże piwo (0,5 l) o zawartości alkoholu 5 procent. I udałam się na komendę policji.
- Wiele osób uważa, że po jednym piwie można jechać - zwraca uwagę komisarz Tomasz Seweryn, zastępca naczelnika krakowskiej drogówki. - Ale to nieprawda. Nawet dobrze zbudowany mężczyzna powinien odczekać po takiej dawce przynajmniej dwie-trzy godziny - tłumaczy.
I rzeczywiście: policyjny alkomat, którym przebadałam się na komendzie, wskazał 0,15 miligramów alkoholu w litrze krwi, czyli 0,32 promila. W Polsce dopuszczalna dawka dla kierowców to 0,2 promila. Podobnie jest w Szwecji i Norwegii, ale już na Słowacji, Ukrainie czy Węgrzech alkomat musi wskazywać same zera. Bardziej liberalnie jest we Francji, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii, gdzie możemy mieć od 0,5 do 0,8 promila.
- Gdyby przyjechała pani do nas samochodem, z tą wartością musielibyśmy odebrać pani prawo jazdy - rzuca kom. Seweryn.
Policyjny alkomat kosztuje ok. 2 tys. zł. Na komendę zabrałam też dwa tańsze.
Zupełnie inny wynik wychodzi w bezustnikowym alkomacie kupionym za 100 zł na Allegro. Przy pierwszym pomiarze wskazuje 0,15 promila. Dosłownie po kilku sekundach robię kolejne badanie i wychodzi 0,11 promila. Gdybym się więc sugerowała wynikiem z tego alkomatu, mogłabym wsiąść w tym stanie za kierownicę.
Jeszcze dziwniejszy jest wynik pomiaru najtańszym alkotestem: jednorazowym, kupionym na stacji benzynowej za 10 zł. Nie ma wyświetlacza, składa się jedynie z woreczka, w który trzeba dmuchnąć, i fiolki z granulatem. Po dmuchaniu granulat zabarwia się na bardzo blady różowy. Obok jest skala: liczba promili zależy od stopnia natężenia różu. Tyle że ten kolor trudno zinterpretować. Dmucham i wychodzi coś między "do 0,2" a "0,2-0,5".
Każdy alkomat wskazuje więc zupełnie inną wartość. - Za policyjny ręczę - przekonuje komisarz Seweryn. - Inne nie są dokładne i nie możemy w pełni im zaufać. Proszę jednak zwrócić uwagę, że wszystkie wskazywały, że jakiś alkohol w pani organizmie jest, choć myliły się co do wartości. Należy je więc traktować tylko jako narzędzie do wstępnego sprawdzenia się, czy aby na pewno wytrzeźwieliśmy. I jeżeli alkomat wskazuje jakikolwiek poziom alkoholu - nie siadać za kierownicę.
Komentarz. Prof. Dariusz Zuba, chemik z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie
Nie dziwi mnie, że testery pokazały różne wartości. Tańsze przyrządy nie służą do dokładnych pomiarów, a jedynie wstępnej analizy, czy w organizmie znajduje się alkohol. Te jednorazowe, za kilka złotych, nie pokazują w ogóle konkretnej wartości stężenia alkoholu. Jeśli jest on w wydychanym powietrzu, zmieniają jedynie kolor - to dwuchromian potasu wchodzi w reakcję z alkoholem. Skuteczność urządzeń wielokrotnego użytku zależy od rodzaju i jakości czujnika (co wiąże się też z ich ceną). Detektory są albo półprzewodnikowe, albo elektrochemiczne. Jeśli w wydmuchiwanym powietrzu jest alkohol, zachodzi reakcja na elektrodach i pojawia się prąd - tym większy, im więcej jest cząstek alkoholu.
Nie polecam natomiast sprawdzania, czy ma się w organizmie alkohol, za pomocą prostych algorytmów. To, jak szybko wchłaniamy i wydalamy alkohol, zależy od różnych czynników i trudno to obliczyć. Szacunkowo można przyjąć, że "pozbywamy się" 0,1-0,2 promila na godzinę, ale jeśli mamy następnego dnia prowadzić, najlepiej w ogóle nie pić. Ludziom często się wydaje, że są już trzeźwi, tymczasem bywa, że rano w organizmie pozostają resztki alkoholu z wieczornej konsumpcji.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+