To było już trzecie starcie obu drużyn w ostatnim czasie. Dwa poprzednie mecze, rozegrane w ramach półfinału Pucharu Polski wygrał Śląsk (2:1 i 3:2). Krakowianie liczyli zatem na to, że w myśl powiedzenia "do trzech razy sztuka" wreszcie zdobędą na wrocławianach chociaż punkt. Już przed pierwszym gwizdkiem wiadomo było jednak, że zadanie łatwe nie będzie, bo wiślacy do Wrocławia przyjechali bez trzech podstawowych zawodników: Arkadiusza Głowackiego, Radosława Sobolewskiego i Patryka Małeckiego. I okazało się, że brak tych zawodników był bardzo widoczny na boisku.
Mecz jeszcze na dobre się nie rozpoczął, a już wiślacy musieli gonić wynik. Przed spotkaniem wiele się mówiło, o tym jaką rolę odegrał w pucharowych meczach obu drużyn Sebastian Mila. Krakowianie niby o tym wiedzieli, ale już w pierwszej akcji Śląska nikt nie potrafił zablokować tego pomocnika, który dograł do Sylwestra Patejuka, a ten najpierw poradził sobie z Pawłem Stolarskim, a następnie strzałem w tzw. krótki róg pokonał Michała Miśkiewicza. Po strzelonym golu nadal na boisku dominował Śląsk. Wiślakom z wielkim trudem przychodziło organizowanie akcji ofensywnych i bardzo długo nie potrafili mocniej zagrozić bramce gospodarzy.
Zupełnie inaczej było po drugiej stronie boiska, gdzie podopieczni Stanislava Levego dość swobodnie przedostawali się w pole karne "Białej Gwiazdy". Niezłe okazje na podwyższenie wyniku mieli Sebastian Mila i Piotr Ćwielong, ale obaj pudłowali.
Wisła dopiero w końcówce pierwszej połowy zrobiła trochę zamieszania pod bramką Rafała Gikiewicza, ale właśnie na tym zamieszaniu się skończyło.
Jak rozgrywać precyzyjnie atak pozycyjny pokazał natomiast Śląsk w 45 min. Najpierw piłkę "poklepali" Piotr Ćwielong z Sebastianem Milą, a w końcu ten ostatni jak na tacy wyłożył futbolówkę Łukaszowi Gikiewiczowi, któremu pozostało tylko dostawić do niej nogę i z kilku metrów skierować do siatki. W ten sposób Wisła była po pierwszej połowie w bardzo trudnej sytuacji i nic nie wskazywało na to, że będzie w stanie wywieźć z Wrocławia choćby remis.
Jeszcze chwilę po przerwie krakowianie spróbowali ruszyć do ataku, ale Śląsk się dobrze bronił, a po dziesięciu minutach wyprowadził zabójczą kontrę, w której Piotr Ćwielong podał idealnie do Łukasza Gikiewicza, a ten znów z kilku metrów spokojnie posłał piłkę do siatki.
Na to trafienie zareagował trener Tomasz Kulawik, który zrobił od razu dwie zmiany, wpuszczając na boisko Łukasza Gargułę i Cwetana Genkowa w miejsce Michała Chrapka i Daniela Sikorskiego. Nic to nie dało, bo Śląsk panował w pełni na boisku. Jedynie w ambicji krakowianie dorównywali wczoraj gospodarzom. Wszystkie pozostałe atuty w rękach mieli wrocławianie. Mogli zresztą wygrać wyżej, ale w sytuacjach sam na sam najpierw z Piotrem Ćwielongiem, a następnie Marcinem Kowalczykiem, dobrze spisał się Michał Miśkiewicz. I tak jednak Śląsk dopisał do swojego dorobku w pełni zasłużone trzy punkty.
Śląsk Wrocław - Wisła Kraków 3:0 (2:0)
Bramki: Patejuk 2, Ł. Gikiewicz 45, 55
Sędziował: Bartosz Frankowski (Toruń).
Widzów: 14 942.
Żółte kartki: Grodzicki, Socha (Śląsk) - Chrapek, Burliga, Sikorski (Wisła)
Śląsk: R. Gikiewicz - Ostrowski (46 Sochal), Grodzicki, Kokoszka, Pawelec - Kowalczyk, Stevanović - Ćwielong, Mila, Patejuk (90+1 Mouloungui) - Ł. Gikiewicz (86 Więzik).
Wisła: Miśkiewicz - Stolarski, Chavez, Uryga, Burliga - Wilk, Chrapek (61 Garguła) - Sarki, Boguski (85 Iliev), Kosowski - Sikorski (61 Genkow).