Spis treści
Pomysł księdza Henryka Surmy, nawet biorąc pod uwagę szczególne okoliczności, był karkołomny. To był czas krwawych, kibolskich porachunków, regularnej wojny gangów i zwierzęcej wręcz agresji. Ulice Krakowa spływały krwią i nie ma w tym stwierdzeniu literackiej przesady. Czas był jednak wyjątkowy, a inicjatywa trafiła na podatny grunt. Szybko załatwiono formalności w krakowskiej kurii i do mszy na stadionie przy ul. Kałuży doszło dwa dni po śmierci Jana Pawła II – 4 kwietnia.
- Wujek zawsze mówił, że idzie jak owca między wilki, kiedy szedł na spotkania z kibicami – wspomina bratanek ks. Surmy, komentator stacji Canal + Filip Surma. - Uważał, że taki jest jego obowiązek, by wychodzić naprzeciw trudnym ideom. Zawsze był człowiekiem czynu, nie chodziło mu, by pięknie mówić, ale wcielać w życie swoje idee. Wiadomo, jaki to był czas, jak wszyscy przeżywali śmieć papieża i chodziło o to, by wypełniać słowa Jana Pawła II. Wiem, że wujek mocno się zaangażował, by to zorganizować, nie tylko wśród kibiców, ale też w kurii. Była msza na stadionie, a więc w stylu „papieskim”, bo Jana Paweł II też odprawiał msze na obiektach sportowych. Chodziło o to, by oddali mu hołd nie tylko kibice Cracovii i Wisły, ale wszystkich klubów.
Cud na stadionie przy ul. Kałuży
Mszę św. koncelebrował ksiądz Paweł Łukaszka, były hokeista i olimpijczyk, w asyście kapelanów Cracovii, czyli wspomnianego już ks. Surmy oraz Wisły - ks. Bronisława Fidelusa.
- Było to bardzo wzruszające wydarzenie, to jedno, ale druga strona medalu jest taka, że niektórzy chcieli je za bardzo zideologizować i to poszło w świat – mówi ks. Paweł Łukaszka. - Według zamysłu msza nie miała służyć pojednaniu kibiców Cracovii i Wisły, tylko miała być uwielbieniem Boga za pontyfikat Jana Pawła II. Osoba papieża była bardzo szanowana, także w środowisku sportowym, często gościli u niego przedstawiciele świata sportu.
Trzeba przyznać, że stojący ramię w ramię fani różnych klubów, głównie Cracovii i Wisły, wspólne śpiewy, znak pokoju i skandowanie: „Nie ma lepszego od Jana Pawła II”, „Pojednanie dla Papieża” i odśpiewanie słynnej „Barki” graniczyło z cudem. Dwa zwalczające się środowiska solidarnie w skupieniu czciły wielkiego Polaka. Według szacunków na trybunach stadionu i jego murawie było 20-25 tys. widzów.
- Byłem bardzo spokojny o to, że nie będzie żadnych ekscesów – wspomina ks. Łukaszka. – Wyczuwalna była atmosfera wielkiego przeżywania, tęsknoty za kimś, kto był nam bliski.
Wojciech Stawowy, ówczesny trener piłkarzy Cracovii: - Nie mieliśmy obaw, że akcja się nie uda. Obok tych kibiców, którzy ciągle szukają jakiejś zaczepki, są też normalni fani. Po obu stronach barykady zawsze byli kibice, którzy są rozsądni, a mają dużo do powiedzenia, jeśli chodzi o te środowiska kibicowskie. Wiedzieliśmy więc, że z żadnej strony nie będzie dwuznacznych sytuacji. Choć były też grupki, które starały się to pojednanie zakłócić, ale to były jednostki, a msza przebiegła sprawnie w duchowej atmosferze.
"Msza pojednania" była wyzwaniem
Msza była wyzwaniem organizacyjnym, logistycznym. W końcu miały się spotkać wrogie wobec siebie środowiska „szalikowców”. Akcja bez precedensu na skalę krajową i międzynarodową.
- To było bardzo duże wydarzenie pod względem emocjonalnym - mówi Adam Zięba, wówczas dyrektor sekcji hokeja Cracovii. - Miałem wrażenie, że dzieje się cud, że kibice wspólnie celebrują pamięć o papieżu. Dla mnie było to ważne, stałem obok członków zarządu Wisły na małej trybunie. Jak patrzyłem na tłum to miałem wrażenie, że to cudna chwila, ale tylko chwila i tak było. Nie przebiło się to do szerszej świadomości.
- Pomysł organizacji mszy był śmiały, odważny i myślę, że Ojciec Święty był z nas dumny. Nie byłem głęboko zaangażowany w organizację tego wydarzenia, ale wiem, że obawy były, bo to duże zgromadzenie. Kibice Wisły i kierownictwo klubu przyszli na nasz stadion przez Błonia. Był niepokój, co będzie, jak te masy ludzi się spotkają. Na szczęście osoba i duch Jana Pawła II zatriumfował w tym momencie, czuwał. Niestety, później ludzie przestali szanować tego ducha - zauważa gorzko Zięba.
- To było ogromne przeżycie, bo odszedł wielki człowiek, wielka osobowość – podkreśla Wojciech Stawowy. – Poza tym, co tu ukrywać, kibic Cracovii. Niedługo przed śmiercią byliśmy na prywatnej audiencji u Ojca Świętego. Msza to było coś, co na długo zostanie w pamięci kibicom zarówno z jednej, jak i drugiej strony Błoń. Był papieżem wszystkich Polaków. Na pewno źle nie życzył Wiśle, która też była u niego na pielgrzymce. Wydawało się, że może dojdzie do pojednania, skończą się animozje, które od lat miały miejsce, ale niestety, wszystko wróciło do „normy”.
Drużyna „Pasów” stała na murawie obok piłkarzy Wisły.
- Mieliśmy nadzieję, że nauki Ojca Świętego nie pójdą na marne, ale okazało się, że są na krótką metę – dodaje trener „Pasów”. – Nie dotyczyło to tylko kibiców, ale całego społeczeństwa. Nauki poszły w zapomnienie, a dziś ciężko szukać takich autorytetów.
Najpierw msza, potem marsz pojednania
W poczcie sztandarowym Wisły stał Maciej Stolarczyk.
- To było wielkie przeżycie – mówi dziś były zawodnik „Białej Gwiazdy”. - Mieć możliwość niesienia sztandaru w takiej sytuacji to było coś wielkiego. To było coś wyjątkowego. Śmierć Jana Pawła II była ogromną stratą zwłaszcza dla nas Polaków. Każdy czuł się tak, jakby stracił kogoś bliskiego w rodzinie. To był moment mocno duchowy. Nie było obaw, że zostaniemy źle przyjęci na stadionie Cracovii. To było coś ważniejszego niż rywalizacja sportowa. Szliśmy ze stadionu od ul. Reymonta i wyglądało to, jakby szło rycerstwo ale nie na pole bitwy, tylko to była taka siła, która mogła zjednać obie strony. Było to poruszające. Wiadomo, że były antagonizmy, ale są takie płaszczyzny, na których musimy rozmawiać. Siła jednego klubu polega na sile drugiego. Nie byłoby wielu mocnych klubów w wielu miastach, gdyby nie taka rywalizacja lokalna. Są jednak wartości ponad to.
A kilka dni po mszy, 8 kwietnia, zorganizowano wspólny marsz pod okno papieskie na ul. Franciszkańskiej. Na wszystkich robiło to ogromne wrażenie, policja była pro forma, nie musiała interweniować bo nie było złych incydentów.
- Po mszy uświadomiłem sobie, że nie jestem kibolem, tylko kibicem – dopowiada Zięba. – Oczekuję szacunku od przeciwnika, ale on może tego samego oczekiwać ode mnie. Mam wielu znajomych kibiców Wisły, ale my się szanujemy, relacje są na fajnym poziomie jeśli chodzi o rozmowę, a to nie zawsze jest oczywiste. Jest rywalizacja w sporcie, ale nie może to być chamstwo. Nie może to być zoologiczna nienawiść, rywalizacja musi mieć pewne ramy.
Szybki koniec przyjaźni kibiców Cracovii i Wisły
Pojednanie przetrwało, licząc od mszy, sześć dni. Dokładnie do meczu Cracovia – Legia 10 kwietnia. Wróciły rozgrywki, skończyła się przyjaźń z Wisłą.
Na marginesie dodajmy, że „Pasy” w cudowny sposób wygrały tamten mecz 1:0, gdy karnego dla Legii nie strzelił Łukasz Surma (drugi z bratanków ks. Surmy), a po natychmiastowej kontrze gola dla „Pasów” zdobył Marcin Bojarski, po czym zdjął koszulkę i pokazał podkoszulek, na którym miał napisane „Dziękujemy za wszystko Ojcze Święty”.
