https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

To nasi kierowcy będą pamiętać, na Dakarze "chrzczą" paliwo

Przemysław Franczak
materiały prasowe
Piekło, jakie przeżyli polscy uczestnicy Rajdu Dakar na poniedziałkowym etapie, będzie śniło im się przez długie lata. - W życiu czegoś takiego nie doświadczyłem. To było ekstremum - mówił na mecie we Fiambali skrajnie wyczerpany Rafał Sonik.

To i tak cud, że do niej dotarł. 43-letni krakowianin twierdził bowiem, że na ostatnim tankowaniu przed wjazdem na odcinek specjalny, wlano mu do baku… chrzczone paliwo. W 50-stopniowym upale jego quad gasł, z trudem pokonywał strome podjazdy. - Najpierw myślałem, że się popsuł, więc przez półtorej godziny próbowałem go naprawić.

Nie wiedziałem, jaka jest temperatura, ale było bardzo gorąco - relacjonował. Jego losem przejęli się nawet organizatorzy, którzy przez GPS dopytywali się, czy wszystko jest z nim OK. Myśleli, że coś się wydarzyło, bo na początku Polak ruszył z kopyta, a potem nagle stanął.

Nie on jeden miał jednak takie problemy. Lewe paliwo zgubiło też wielu motocyklistów, w tym zwycięzcę Dakaru z ubiegłego roku Marka Comę. Sonik mijał na trasie wielu zawodników, którzy stali bezradnie przy rozebranych maszynach. Pech dopadł zresztą czwórkę Polaków. Gehennę przeżył Marek Dąbrowski, któremu w samo południe motor rozkraczył się na pustyni i musiał czekać aż silnik ostygnie, a Jacka Przygońskiego uratował kibic na skuterze, od którego Polak dostał trochę benzyny.

- Ten etap był parszywy pod wszystkimi względami - podsumował Sonik, którego uratował fakt, że w dodatkowym zbiorniku miał paliwo zatankowane wcześniej. Gdy w końcu coś go tknęło i przełączył się na tylny bak, jego quad w końcu zaczął jechać bez problemów. - To dla mnie koronny dowód, że tamto paliwo nie było w porządku - wyjaśniał. Z innymi kierowcami doszedł do wniosku, że został do niego dodany etanol, który powoduje złą pracę silnika w wysokich temperaturach.

- Jechaliśmy korytem rzeki, gdzie było kompletnie stojące powietrze. W quadzie działała tylko jedynka i dwójka, a w kombinezonie kosmiczna temperatura. Tragedia - opisywał mękę rajdowca Sonik. Uratowało go dwóch kibiców, którzy gdy zmagał się z podjazdem przywieźli wodę i całego go zmoczyli.
- To była ulga, ale odcinek był potworny - zauważał krakowianin, który w ubiegłym roku ukończył Dakar na 3. pozycji.

Jego zdaniem szanse na dobry rezultat ma teraz tylko Krzysztof Hołowczyc, który "jedzie na własnym paliwie i robi rewelacyjną robotę". Na wczorajszym etapie z Fiambali do chilijskiego Copiaco "Hołek" był co prawda 16., ale w klasyfikacji generalnej jest na świetnym 6. miejscu. Sonik pierwsze zderzenie ze słynną pustynią Atakama przetrwał nieźle. Był 10. i w klasyfikacji generalnej jest 14., ze stratą czterech godzin do prowadzącego Argentyńczyka Marco Patronellego. Czy jest w stanie jeszcze coś zdziałać? Mimo wszystko, kto wie. Przecież zabawa dopiero się zaczyna. Dziś potwornie trudny etap z Copiaco do Antofagastay. 670 km, w tym 483 odcinka specjalnego.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska