Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tutaj cud narodzin zdarza się każdego dnia. Piękne i trudne historie narodzin z oddziału ginekologii i położnictwa gorlickiego szpitala

Agnieszka Nigbor-Chmura
Agnieszka Nigbor-Chmura
Oktawia Konopacka, młoda mama z Jasła po szczęśliwym rozwiązaniu dziś już pewnie szykuje się do wyjścia do domu z oddziału noworodków gorlickiego szpitala. - Nie mógł nam się przytrafić wspanialszy prezent na święta -  to będzie wyjątkowe Boże Narodzenie - mówi wpatrzona w swoją maleńką córeczkę Kornelię.
Oktawia Konopacka, młoda mama z Jasła po szczęśliwym rozwiązaniu dziś już pewnie szykuje się do wyjścia do domu z oddziału noworodków gorlickiego szpitala. - Nie mógł nam się przytrafić wspanialszy prezent na święta - to będzie wyjątkowe Boże Narodzenie - mówi wpatrzona w swoją maleńką córeczkę Kornelię. Agnieszka Nigbor-Chmura
Katarzyna Węgrzyńska w oddziale ginekologii i położnictwa gorlickiego szpitala pracuje już 41 lat. Pod czujnym i fachowym okiem oddziałowej na świat przychodzi już drugie pokolenie gorliczan, a ostatnio coraz częściej mieszkańców Podkarpacia i Nowosądecczyzny. Każde narodziny to osobna historia, zwykle piękna, ale są też i smutne.

Oktawia Konopacka, młoda mama z Jasła po szczęśliwym rozwiązaniu dziś już pewnie szykuje się do wyjścia do domu z oddziału noworodków gorlickiego szpitala.

- Nie mógł nam się przytrafić wspanialszy prezent na święta - to będzie wyjątkowe Boże Narodzenie - mówi wpatrzona w swoją maleńką córeczkę Kornelię.

Katarzyna Węgrzyńska, oddziałowa gorlickiej ginekologii i położnictwa mówi wprost: - U nas cud narodzin to nie tylko czas Bożego Narodzenia. Lekarze, pielęgniarki i położne doświadczają go codziennie, zawsze z takimi samymi emocjami, radością i nadzieją, że każde urodzone tutaj dziecko będzie miało szczęśliwe i dobre życie.

Teraz rodzi się blisko sześćset dzieci rocznie

To był 1983 rok, gorlicka porodówka nie wyglądała tak jak dzisiaj, o prostym aparacie USG nikt tu jeszcze nie marzył.

- Mieliśmy do dyspozycji słuchawkę, przez którą badało się tętno dziecka, do tego ręce, które przez ściany brzucha mamy - najlepszego inkubatora na świecie, musiały czuwać nad stanem malucha - opowiada.

Natychmiast przywołuje sytuację z jednego z dyżurów, podczas którego do porodu zgłosiła się niemłoda już pacjentka z bardzo wydatnym brzuchem.

- Opiekowałam się nią razem z jednym z naszych oddziałowych lekarzy. Wszystko przebiegało wręcz książkowo. Do momentu, kiedy na świecie pojawiło się maleństwo. Pamiętam, jak lekarz badając brzuch matki, wykrzyknął: - Tu jest jeszcze jedno dziecko. Drugi poród został rozwiązany szczęśliwie - cesarskim cięciem - opowiada.

Pani Katarzyna na oddziale pracuje od 41 lat. Gdy zaczynała, na gorlickiej porodówce rocznie przychodziło na świat około 2800 maluchów, teraz to niespełna sześćset dzieci.

- Znam pacjentkę, która rodziła na naszym oddziale szesnaście razy, często w godzinach mojej pracy. To miłe, kiedy odwiedzając kogoś w szpitalu, choć na chwilę wkłada głowę między drzwi, żeby powiedzieć dzień dobry, opowiedzieć jak się mają najmłodsze i które z tych starszych wyfrunęło już z domu, czy samo zostało rodzicem - opowiada oddziałowa.

O oddziałowej często mówią: ciocia - babcia. Nie bez powodu. Na jej oczach i pod jej czujnym, fachowym okiem na świat przychodzi drugie pokolenie gorliczan. Są sytuacje, w których z rodzącą córką przychodzi jej mama. To zwykle panie, które rodziły w Gorlicach, a więc pacjentki oddziałowej sprzed przeszło blisko 40 lat.

Bliźniaczki na finał życiowej walki

Pani Katarzyna mówi, że coraz częściej w gorlickim szpitalu pojawiają się młode pary, u progu życia, kariery, ale bez dziecka, walczące o swoje ojcostwo i macierzyństwo często bezskutecznie.

- Tylko w tamtym roku kilkakrotnie opiekowaliśmy się pacjentkami, które potrzebowały wsparcia medycznego podczas ciąży z in vitro. To trudne, ale piękne historie, kiedy młodzi stawiają na jedną kartę wszystko, wydają spore pieniądze, by móc zostać rodzicem - opowiada nasza rozmówczyni.

Natychmiast przywołuje sytuację sprzed sześciu lat, choć z in vitro niezwiązaną.

- Mieliśmy małżeństwo, które o swoje rodzicielstwo walczyło kilka lat. Ich cały wolny czas wypełniały wizyty w klinikach, badania, podejmowanie kolejnych terapii farmakologicznych - mówi położna. - Po każdej wizycie w ośrodku podejmowali próbę stworzenia rodziny.

Ze swojej listy placówek, które pomagały walczyć o rodzicielstwo, skreślali kolejną. I tak czterokrotnie. Równocześnie przeżywając dramat utraty kolejnego dziecka. Gdy w 2010 roku okazało się, że już 40-letnia wówczas Maria po raz piąty jest w ciąży, to była ogromna radość. Niestety podszyta ciągłym strachem, czy tym razem się uda, tym bardziej że na świat miało przyjść dwoje dzieci.

Kryzys rodziny przyszedł w 29. tygodniu ciąży. Wtedy ruszyła akcja porodowa, mimo że do rozwiązania było jeszcze prawie dwa miesiące.

- Bałam się wtedy chyba tak samo, jak oni. Martwiłam o każdy dzień. Modliłam się, by dzieci jak najdłużej mogły zostać w brzuchu mamy. Po tym, jak od nas trafiła do krakowskiej kliniki, ciążę udało się utrzymać jeszcze przez pięć tygodni. Na świat przyszły dwie cudne dziewczynki. Dzisiaj mają sześć lat - opowiada oddziałowa.

Narodziny dzieci na otarcie łez żałoby

To było pięć lat temu. Mieszkanka podgorlickiej miejscowości trafiła na oddział ginekologiczno-położniczy tuż przed planowanym rozwiązaniem. Dziewczyna młoda, zdrowa, ciąża bez komplikacji, choć bliźniacza.

- Pamiętam, że przez te kilka dni odwiedzała ją tylko mama, rodzeństwo, koleżanki. Nie było przy niej mężczyzny - męża czy partnera. Chyba w chwili kryzysu przyznała mi się, że mąż pojechał do pracy za granicą, by podreperować domowy budżet przed przyjściem na świat ich dzieci. Pocieszyłam ją wtedy, że na wspólną radość z narodzin przyjdzie czas, że takie mamy czasy i że to dobrze, bo to znaczy, że jej mąż to mądry i odpowiedzialny człowiek - opowiada pani Katarzyna.

To był piątek. Kobieta była w dobrej kondycji, na początek tygodnia zaplanowano cesarskie cięcie. Oddziałowa zajrzała jeszcze do niej przed wyjściem z pracy.

- Gdy przyszłam w poniedziałek rano na oddział, to był dramat. Przez szpital jak błyskawica przetoczyła się wieść, że mąż tej młodej kobiety zginął za granicą. Dopiero potem od rodziny dowiedziałam się, że pojechał tylko na kilka tygodni, pracował na czarno, nie miał ubezpieczenia - opowiada.

Pani Kasia mówi, że czas Bożego Narodzenia, to te kilka w roku dni, kiedy wspomina się te piękne, ale i trudne, wręcz dramatyczne historie narodzin.

- Ciekawe, jak ta dziewczyna poradziła sobie z bólem, cierpieniem, kłopotami finansowymi? Przecież na otarcie łez miała tylko dwoje dzieci, jedyne, co pozostało jej po zmarłym mężu. Tylko, a może aż tyle, by móc poukładać sobie życie na nowo - dodaje.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska