Dźwięki jego saksofonu działają niczym narkotyk. Gdy usłyszy się je po raz pierwszy, chciałoby się do nich ciągle wracać. Nie da się sklasyfikować tych melodii inaczej niż jako wieczne, nieskończenie piękne, po prostu doskonałe.
Nic więc dziwnego, że Jan Garbarek, norweski muzyk o polskich korzeniach, ma swoje specjalne regały w najlepszych sklepach płytowych. Sprzedaje rocznie miliony swoich albumów, a największe sławy świata muzycznego marzą o tym, by z nim współpracować.
Mimo że ów charyzmatyczny artysta od wielu lat uznawany jest za najsłynniejszego saksofonistę jazzowego Starego Kontynentu, sam wcale za jazzmana się nie uważa. Mówi o sobie, że jest po prostu muzykiem. Wykonuje melodie kilkusetletnich pieśni liturgicznych, umiejętnie doprawiając je dźwiękami etnicznymi, od skandynawskich po indyjskie.
3 maja wirtuoz po raz pierwszy przyjedzie do Krakowa. Swoją grą czarował będzie publiczność
w kościele św. Katarzyny. Zaprezentuje starogreckie i średniowieczne pieśni ze swoich dwóch albumów
- ,,Officium" i "Mnemosyne". Co ciekawe, na tym ostatnim kilkusetletnie utwory artysta umiejętnie połączył z kompozycjami całkiem współczesnymi.
Garbarek jest bowiem prawdziwym mistrzem improwizacji. W efekcie każdy jego koncert to wydarzenie niepowtarzalne. Tak będzie również tym razem. Zwłaszcza że podczas koncertu pod Wawelem towarzyszyć mu będzie brytyjski kwartet wokalny The Hilliard Ensemble. Grupę tworzą David James (kontratenor), Rogers Covey-Crump (tenor), John Potter (tenor) oraz Gordon Jones (baryton) - o głosach pięknych i doskonale zestrojonych.
Twórczość The Hilliard Ensemble trudno porównać z dorobkiem jakichkolwiek innych wykonawców muzyki. Albowiem na brzmienie grupy składa się zupełnie wyjątkowe połączenie muzyki dawnej i współczesnej. Podobnie jak na brzemienie saksofonu Jana Garbarka, uznawanego za najwybitniejszego norweskiego saksofonistę.
O tym, dlaczego nie polskiej, choć artysta nosi polskie nazwisko, zadecydowały skomplikowane losy jego rodziny w czasie II wojny światowej.
- Urodziłem się 1947 roku w norweskim obozie dla przesiedleńców. Mój tata, Czesław Garbarek, był polskim jeńcem wojennym. Jako żołnierz walczący w II wojnie światowej dostał się do niemieckiej niewoli i spędził ją w obozie pracy. Po wyzwoleniu został w Norwegii, gdzie poznał moją mamę, Karin. Pobrali się w Oslo trzy tygodnie po pierwszym spotkaniu. Mieli poważny problem. Ojciec był uchodźcą, nie miał żadnych dokumentów, a Norwegia nie chciała przyjmować zbyt wielu nowych obywateli. Dopiero kilka lat temu znalazłem jego korespondencję z ówczesnymi władzami. Dowiedziałem się z niej, że tuż po moim urodzeniu chciano nas deportować do Francji. Ojciec zaczął się ubiegać o obywatelstwo w 1945 roku, a przyznano mu je chyba dopiero w 1953. Od tego momentu stałem się Norwegiem - w taki sposób wyjaśnia swoje pochodzenie wirtuoz, który swoją przygodę z saksofonem rozpoczął w dosyć banalny sposób.
- Dźwięk tego niezwykłego instrumentu usłyszałem po raz pierwszy w radiu. Grał na nim John Coltrane. Miałem wtedy 14 lat. Natychmiast zadecydowałem, że zajmę się muzyką. Chciałem grać dokładnie tak jak Coltrane. Każdy w tym wieku ma idola, którego chce naśladować, ale nie każdy potrafi wytrwać w swoim postanowieniu. Dzięki niezwykłej determinacji i uporowi mnie się to udało - opowiada artysta.
Bilety na jego niezwykły koncert w naszym mieście, kosztujące 70-150 zł, można już kupować na stronie internetowej http://www.ticketon-line.pl