FLESZ - Coraz więcej pracowników w Polsce ma depresję

W okolicach Limanowej góry ruszyły, najwyraźniej spiesząc się ku potokom płynącym w dolinach. W Kłodnem szybkość wędrówki gigantycznych mas ziemi osiągała chwilami nawet 10 km na godzinę. Prędkość dwukrotnie większą od rozwijanej przez człowieka, który maszeruje.
To wędrujące zbocze o obszarze około 100 hektarów napierało na budynki zgniatając je i burząc. Większość z 230 domów znajdujących się w Kłodnem mieszkańcy opuszczali jak w czasie pożaru. Nierzadko unosząc jedynie to co mieli na sobie.
Popłoch był zrozumiały, bo panikę potęgowało wspomnienie tragedii sprzed kilku lat w niedalekiej wiosce Kamionka Mała. Tam nauczycielka, szykująca kolację w swoim domu, została śmiertelnie zgnieciona przez ściany, kiedy na budynek runęło zbocze góry.
Niesienie pomocy przez strażaków i prowadzenie ewakuacji były utrudnione, bo osuwisko błyskawicznie niszczyło i zrywało drogi.
W Kłodnem nikt nie stracił życia. Ludzie, którym w momencie zniknął cały dorobek życia, znajdowali tymczasowe lokum w gmachu miejscowej szkoły. Nie na długo, bo nawet ten budynek, stojący na terenie płaskim, więc zdawałoby się bezpiecznym, zaczął pękać z powodu osuwiska.
Dla mieszkańców wsi Kłodne, którzy stracili domy, kolejnym etapem tułaczki była szkoła w sąsiedniej miejscowości - Męcinie.
Tragedia Kłodnego poruszyła całą Polskę.