Jeden na jednego
Jutro premiera spektaklu, czy dopadła Pana trema?
O tak, trochę tremy jest oczywiście. Ja już realizowałem podobne projekty, ale jeszcze żaden z nich nie miał takiej skali. Ten jest zdecydowanie największy.
Co było najtrudniejsze na ostatnim etapie przygotowań do premiery?
Było trochę komplikacji, ale one dotyczyły głównie spraw związanych z logistyką. Spektakl jest multimedialny, więc trzeba było zgrać wiele elementów - światło, dźwięk, obraz. Zgranie wszystkich elementów trochę jednak na odległość, bo pracuję w Krakowie, było właśnie w ostatnich dniach najtrudniejsze.
Kiedy ostatni raz występował Pan przed gorlicką publicznością?
Oj, to bardzo dawno było. Jeszcze w czasach studenckich, tak gdzieś w 2000 roku. Ale to też była zupełnie inna skala. Koncert fortepianowy w szkole muzycznej, można wręcz powiedzieć, że był to występ kameralny.
Jak układała się Panu współpraca z gorlickimi wykonawcami?
Tu chodzi jedynie o chór Cantores Carvatiani kierowany przez panią Annę Cisoń. Cóż mogę rzec, to pełny profesjonalizm, na każdym etapie przygotowań mogę o nich powiedzieć tylko same pochwały. Zresztą gorliczanie chyba świetnie wiedzą, jaka jest jakość tego zespołu.
Ile osób wystąpi w przygotowanym przez Pana spektaklu?
Łącznie będzie to ponad 40 osób. 30-osobowy chór, kwartet smyczkowy, ja na organach i dziewięciu aktorów. Ważną oczywiście rolę spełnią też osoby, których nie będzie widać, ale świetnie widoczne będą efekty ich pracy, jak choćby twórca prezentacji multimedialnej.
Jak zachęciłby Pan gorliczan do uczestnictwa w jutrzejszym spektaklu?
No cóż, mnie jako autorowi i koordynatorowi ciężko w tej chwili znaleźć dobre słowa, sądzę jednak, że wszyscy, którzy zjawią się jutro wieczorem w bazylice, będą usatysfakcjonowani zarówno poziomem artystycznym, jak i przesłaniem spektaklu.
Rozmawiał Lech Klimek