- W życiu nie spotkało mnie tyle dobroci co teraz, od zupełnie obcych ludzi - nie kryje wzruszenia Aneta Cyganik. Bardzo ciężko jej związać koniec z końcem. Żyje z alimentów oraz zasiłku rodzinnego, który wypłaca pomoc społeczna. Jej dziesięcioletnia córeczka Justyna choruje na niewydolność nerek. Musi być na bieżąco dializowana. - Choć chodzi do szkoły, jej cewnikowanie uniemożliwia mi pójście do pracy. Nie stać mnie też na opiekunkę dla trzyletniego Dominika - tłumaczy 34-latka.
Łapała deszczówkę do miednicy
Dziś jej dom, choć podniszczony, jest już ciepły, czysty i pachnący. Jeszcze kilka miesięcy temu na środku pokoju stała miednica, do której kapała deszczówka. Stara, pogniła dachówka wpadała do środka domu. Kobieta musiała uważać, by klepki z dachu nie zraniły któregoś z dzieci. - Było nie tylko zimno i wilgotno, ale też śmierdziało zgnilizną. Dom wyglądał tak, jakby zaraz miał runąć - wspomina Józef Kuć, przedsiębiorca z Trzebini, który jako pierwszy wyciągnął pieniądze na pomoc rodzinie. Dał w sumie ponad 4 tysiące złotych. - Nie można ich było zostawić samych w tej sytuacji - tłumaczy pan Józef. To on znalazł majstrów, zainicjował zbiórkę. Namówił też do pomocy innych, w sumie 21 osób.
Cyganików wspiera też Barbara Łatak, pielęgniarka z ośrodka zdrowia w Przegini. To ona dogląda dzieci pani Anety. Kobieta poświęca dla rodziny też sporo wolnego czasu, by wystarać się o rentę dla Justyny. Razem z mężem przesiadywała przed komputerem wiele godzin i pisała różne wersje podań czy próśb do ZUS-u, urzędu gminy i innych organizacji, które mogłyby pomóc potrzebującej rodzinie. Kiedy trzeba, jeździ też do Krakowa, żeby dopilnować wszystkich formalności.
- Biednie żyją. Nie mają bieżącej wody, kobieta musi ją nosić ze studni. Wszędzie jest jednak porządek, dzieci zadbane. Tak jest zawsze, nie tylko wtedy, gdy Aneta czeka na gości - podkreśla pani Barbara.
Niektórzy mają ją za naciągaczkę
Aneta Cyganik dziękuje wszystkim za pomoc i okazane serce. Przyznaje jednak, że podczas zbiórki zawiodła się na niektórych sąsiadach. I nie chodzi o to, że nie dołożyli się do pomocy, ale wyśmiewają się z jej niedoli. - Wytykają mnie i dzieci palcami wyzywając od naciągaczek - ociera łzy młoda matka. Na pytanie, czego jej brakuje do szczęścia, odpowiada, że tylko zdrowia dla jej dzieci. - Dla siebie niczego nie potrzebuję. Mam czwórkę kochanych urwisów. To całe moje życie - zaznacza.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+