Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Więzienne życie Karola z dzikimi kotami

Magda Hejda
Druciany kot zrobiony przez Karola spodobał się w więzieniu.
Druciany kot zrobiony przez Karola spodobał się w więzieniu. Fot. Magda Hejda
Dyrekcja Zakładu Karnego w Trzebini nie przegania mruczków. Pozwala im żyć na terenie więzienia. Zgadza się też na ich sterylizację. Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami obiecało wsparcie.

Cześć! Po tej stronie Karol - niedawno wyszedłem z kryminału, musimy pogadać. Od razu rozpoznałam jego głos. Widzieliśmy się ze dwadzieścia lat temu. Ja w telewizji prowadziłam swoje pierwsze programy o zwierzętach, Karol robił piękne zdjęcia do „psich gazet”, pisał artykuły, kilka razy był gościem programu „Kundel bury i kocury”. Potem straciliśmy kontakt.

Od kilku lat w telewizji na Krzemionkach bywam okazjonalnie. Na chwilę wpadłam do redakcji i akurat zabrzęczał telefon na biurku. To spotkanie było nam pisane... Karolowi pogmatwały się losy: eksmisja na bruk, stracił wszystko i poszedł siedzieć. Ostatni rok spędził w półotwartym Zakładzie Karnym w Trzebini. Przez ten czas jego życiem rządziły koty.

- Wiesz, one tam żyją w dzikim stadzie, zbliżają się do ludzi na bezpieczną odległość - powiedział Karol. - Przez cały czas je obserwowałem. Tyle od nich się dowiedziałem, że mogę teraz napisać książkę. Jak wychodziłem, to obiecałem, że pomogę je wysterylizować, a być może, zrobię coś więcej.

Karol dodaje, że to zamknięta enklawa, koty mnożą się między sobą w rodzinie i ponoszą tego zdrowotne konsekwencje.

Kropka
Zaczęło się od tego, że kot wskoczył na wąziutki parapet okna celi Karola. - Na tym parapecie potrafił siedzieć cztery godziny - wspomina mężczyzna. - Widząc go, delikatnie otworzyłem okno, dałem jedzenie. Kot zeskoczył. Zamknąłem okno, on wskoczył i usiadł.

Stopniowo, pomalutku, poznawali się. Codziennie karmił kota, gadał do niego, po trzech tygodniach, gdy Karol wyszedł przed budynek i zawołał, zwierzak podniósł głowę.

- Widzę, że reaguje. Na początku myślałem, że to samiec. Pomyliłem się - opowiada. - Zmylił mnie kształt głowy, taki samczy wygląd. Okazało się, że to samiczka, nazwałem ją Kropka. Podobne do siebie te koty, czarne i biało-czarne. Wszystkie jednakowe. Pozornie. Karol nie wiedział, że są rodziną. Kropka pokazała mu córkę.

Karol od kotów
- Faceci patrzyli na mnie jak na głupka jakiegoś - opowiada Karol. - Idziemy do stołówki, a przed rampą towarową siedzi Brudas (biało-czarny i ciągle brudny). Tam miał swój rewir. Jeden z osadzonych tupie, przegania go. Ja na to: - Taki jesteś mocny? Mnie postrasz, co bohaterem jesteś? Do kota?

- Wiesz, ja stary, drobny, on napakowany. Żaden ze mnie przeciwnik. Odpuścił. Ludzie uważali, że jestem wariat, bo w kantynie kupowałem jedzenie dla kotów. Poszedłem pierwszy raz i mówię: „Niech mi pani da dziesięć pasztetów”. A ona na to: „Po co panu tyle?”. „Widzi pani, tych kotów jest od cholery i muszę je nakarmić. Przychodzę za tydzień, a ona daje mi worek karmy dla kotów i mówi: „Ja też będę je karmić”.

Ludzie najpierw śmiali się z Karola, ale potem sami przynosili niedojedzone resztki posiłków. Mówili: „Karol weź dla kotów!” - Obserwowałem je i karmiłem, ale starałem się nie brać ich na ręce, nie chciałem, żeby oswajały się z dotykiem człowieka. Lepiej, żeby były nadal dzikie, niech uciekają. Ja kota mogę pogłaskać, a inny go kopnie - twierdzi Karol.

W zeszłym roku pierwszy miot kotów był w lutym. Najpierw okociła się Kropka, a trzy tygodnie później Plamka. Były w tej części, do której Karol dostępu nie miał, mieszkały przy warsztatach, za kuchnią.

- Zostawiałem karmę Kropce, a ona wynosiła jedzenie młodym, aż do chwili gdy zaczęły jeść samodzielnie. Trzy tygodnie później znowu zaczęła wynosić. Dla kogo? Dla dzieci Plamki, czyli jej wnucząt! - opowiada.

Nie wiedział, w jakich warunkach koty żyją, ale któregoś razu patrzy: - Plamka przyprowadziła malucha i zostawiła w krzakach koło mojego pawilonu. Jeszcze zaplatały mu się łapki, chyba nie miał miesiąca. Pomyślałem, że zaczęła wyprowadzać młodego, pokazuje mu teren. Tak sobie myślałem, tak po ludzku. Doszedłem do małego, patrzę, a on oczu nie ma! Myślę, co jest grane? Wziąłem go do ręki i widzę, że są zaropiałe, spuchnięte. Co ja mogę zrobić w kryminale? Do lekarza go nie wezmę. Pobiegłem jednak do celi, zaparzyłem herbatę, przestudziłem. Wymyłem mu te oczy herbatą. Pilnowałem go cały czas. Kotka gdzieś przepadła, a on głodny. Z ręki nie zje, nie umie jeszcze. Bałem się, że go zostawiła i już nie wróci, ale po kilku godzinach przyszła. Zabrała kociaka. Drugi raz już go nie przyprowadziła. Ja tak myślę, że ona przyszła specjalnie po pomoc - wspomina Karol.

Bałagan w celi
- Jako dziesięciolatek byłem na kolonii organizowanej przez przedsiębiorstwo „Kabel”. Ktoś tam zrobił kota z przewodu elektrycznego i piłeczki do ping ponga. Przypomniałem to sobie i postanowiłem zrobić takie zwierzątko. Pogadałem z jednym, drugim i pomalutku zgromadziłem wszystkie elementy. Zrobiłem miniaturkę drucianego kota. Wchodzi oddziałowy do celi i pyta: „Co to jest ?”, „A co, nie widać?”, „No widać” - mówi . „To, po co pan się pyta?”. Nic nie odpowiedział i poszedł. Po tym zdarzeniu wezwali mnie do wychowawcy. Porucznik Grzesiek to bardzo porządny gość. Pogadaliśmy, pojawiła się szansa na udział w programie resocjalizacyjnym. Stanąłem przed komisją penitencjarną. Wziąłem ze sobą drucianego kota i pieska z wykałaczek. Naradzają się, pytają, jakie mam uzdolnienia? „Ja się zajmuję takimi rzeczami” - odpowiadam i wyciągam druciane zwierzaki. Spodobały się. Powiedziałem: „Dam państwu tego kota, ale pod warunkiem, że będzie dobrze karmiony”. Wszyscy zaczęli się śmiać - opowiada Karol.

Komisja zakwalifikowała go do programu resocjalizacyjnego VINCI, obejmującego zajęcia plastyczne.

- Od tej pory mogłem wyżywać się artystycznie już legalnie. Dostałem drut, kleszcze do wyginania i w pracowni plastycznej robiłem całe zastępy kotów, konie, pawie, żyrafy. Grzegorz dostał wyjątkowy egzemplarz - kota na płocie. Okazało się, że druciane zwierzaki razem i innymi pracami uczestników programu można przekazać na cele charytatywne - dodaje Karol.

Kocia intuicja
31 lipca przed południem Plamka pojawiła się pod oknem Karola. - Myślę sobie, co ona tu robi? O tej porze nigdy nie przychodziła. Dałem jej pasztet, a ona patrzy i nie chce. Co jest grane? Pod oknem jest pas wysypany kamykami. Patrzę, a ona na tych kamykach rodzi. Urodziła troje młodych: Primus - czarny, Secundus - czarno-biały i Tercius - czarny. Przy ścianie jest rynna, położyłem obok sweter, ale to było ponad metr dalej od miotu. Liczyłem, że ona przecież ma rozum i przeniesie młode do zacisznego legowiska. Od czasu do czasu wyglądam przez okno i widzę, że leżą w tym samym miejscu, a w końcu Plamka zostawiła oseski na kamieniach i poszła - opowiada Karol. - Co ja mam zrobić? Kocięta nie przeżyją. Przyszła. Całą noc leżała na kamieniach, ogrzewała je, pilnowała, potem gdzieś pobiegła. Na drugi dzień rano patrzę, są tylko dwa kociaki. Czekam. Przyszła. Wzięła kociaka w zęby. Acha! Znalazła dobre miejsce. Potem wyśledziłem ją. Zaniosła koty pod stertę desek.

Karol dowiedział się, że deski poleżą tydzień, potem będą zużyte na więźbę dachową. - Wypatrzyłem wtedy miejsce między garażem i budynkiem. Dałem tam posłanie, jedzenie, tak półtora metra w głąb. Bezpiecznie. Zawołałem chłopaków. Podnieśli deski, wziąłem kocięta do ręki, a Plamka siedzi i patrzy. Wołam chodź! Idę tak, żeby koty widziała. Biegnie za mną. Położyłem kocięta na posłaniu, przed legowiskiem zostawiłem dobre, jej ulubione jedzenie i wycofałem się. Patrzę. Podeszła do jedzenia. Myślę - jest dobrze. Nie miała stresu, nie pobiegła do dzieci sprawdzić, co się dzieje. Zjadła i dopiero wtedy, poszła do małych, położyła się. Przychodzę na drugi dzień, kotów nie ma. Wyniosła je z powrotem pod deski. Zrezygnowałem z ponownej ingerencji w jej decyzje. Jak po tygodniu brali deski, ja nie mogłem tam być. Denerwowałem się. Co z nimi będzie? Przenieśli deski. Pod spodem nie było kociąt. Wszystkie leżały na posłaniu, które zrobiłem. Przeniosła je. Skąd ona wiedziała, kiedy zabiorą te deski? - zastanawia się Karol.

Mądra, ludzka decyzja
Koty to istoty wolne, nie wiedzą, że po tej stronie muru jest zakład karny, a „nieupoważnionym wstęp wzbroniony”. One żyją tam z własnej woli, ludzie za karę.

Od czasu do czasu ktoś żąda wyłapania kotów, ale natura nie znosi próżni. Na „wyczyszczonym” terenie pojawią się nowe. Dyrekcja Zakładu Karnego w Trzebini nie przegania mruczków, zgadza się na ich sterylizację. Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami obiecało pomóc, a Urząd Miasta finansuje sterylizację wolno żyjących kotów i obiecuje, że tych więziennych też.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska