Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wnuk Jerzego Turowicza: Po śmierci dziadka wywieźliśmy z jego mieszkania 17 ton gazet

Maria Mazurek
Michał Smoczyński z pamiątkami po dziadku
Michał Smoczyński z pamiątkami po dziadku Anna Kaczmarz
W poniedziałek minie 15 lat od śmierci Jerzego Turowicza, legendarnego twórcy Tygodnika Powszechnego. Wspomina go jego wnuk, Michał Smoczyński.

Pamiętam taką scenę: moja babcia stoi nad piecem w domu na Lenartowicza, korzystając z nieobecności dziadka, i wrzuca po kolei jego Tygodniki Powszechne do ognia. Bo mieć jeden egzemplarz tego samego numeru, to zrozumiałe. Dwa, jeszcze da się zaakceptować. Ale cztery, pięć? Zanim ogień strawi jednak gazety, nagle zaczyna je wyjmować. - Nie, nie mogę mu tego zrobić - mówi.

Jak się urodziłem, dziadek miał już 59 lat. Starszy pan. W dodatku ciągle w rozjazdach, podróżach. Na ogół wnuki pojawiają się, jak dziadkowie mają już większy luz, bo albo są na emeryturze, albo wkrótce będą. Z nami było nieco inaczej. Mam mgliste wspomnienia wspólnych wyjazdów z dziadkiem. Szczawa, Gorce, Tatry. Pojedyncze sytuacje, rozmowy. Ale dziadek mi towarzyszył, nawet jak nie potrafiłem tego zapamiętać. Docenić. Wciąż mi towarzyszy, bo przecież i w Polsce, i za granicą, jestem często dla ludzi po prostu "wnukiem Turowicza".

Mimo że dziadek był uznawany za osobę publiczną, pojawiał się w mediach, był zapraszany do radia, telewizji, to cechowała go przy tym pewna nieśmiałość, powściągliwość. Wyjątkiem były kawały, które świetnie opowiadał. Poza tym w sytuacjach rodzinnych mało mówił.

Tak miał od zawsze. Jeszcze jak jego córki były młodziutkimi dziewczynami, siedziały przy stole z matką, przekomarzały się, gorąco dyskutowały.

Dziadek w tych rozmowach nie brał udziału. Siedział obok czytając spokojnie książkę albo zatapiając się w swoich myślach.
Kiedyś zapytały go: czemu nic nie mówisz? - Bo nie mam nic do powiedzenia. Wolę się przysłuchiwać - odpowiedział Turowicz.
Może to też dlatego, że miał poczucie, że cały czas jest przepytywany. Wojna? Komuna? Sobór? - Zapytaj Turowicza, on ci najlepiej powie - mówili między sobą dziennikarze.

Bo rzeczywiście dziadek to wszystko widział, przeżył. Czasami wypytywała go też rodzina. A on chciał, żeby dom był dla niego azylem.

Niemal do końca prowadził bardzo intensywne życie, ciągle się przemieszczał. Wracał do domu, który chciał, by był niezmienny. Do żony, córek z dziećmi. To było jego bezpieczna przystań.

Jako dziecko pojawiałem się często z mamą w Tygodniku. Dziadek miał poczucie różnicy pokoleniowej. Myślał, że może wnuk nie interesuje się takimi sprawami? Że ma coś lepszego do roboty?

Wiedział, że ludzie młodsi od niego o 60 lat żyją już w zupełnie innej rzeczywistości. Nie był więc typem dziadka, który weźmie wnuka na kolana i godzinami będzie opowiadał o dawnych czasach. Ale mieliśmy poczucie, że się nami interesuje. Że podpytuje o szkołę, studia, o życie. Z zagranicy, z Rzymu szczególnie, przywoził nam zabawki, żołnierzyki, modele do sklejania. Bo przecież tego w Polsce nie było.

Mam brata bliźniaka, jednojajowego. Jak dziadek widział nas razem, to jeszcze odróżniał. Osobno - z większym trudem. Ale zabawniej robiło się, jak do niego dzwoniliśmy. Zawsze musiałem mówić: Cześć dziadku, to ja, Michał.

Pożyczał nam książki. W jego mieszkaniu było ich pełno. Mówił czasem: Michał, potrzebuję takiej a takiej książki. Wiem, że mam ją w domu, nawet dwa egzemplarze, ale zanim je znajdę, przestaną być mi potrzebne. Proszę, skocz mi po nią do księgarni.
Bo jego mieszkanie na Lenartowicza w Krakowie było nie do życia. Tam, by mieć gdzie postawić kawę, trzeba było wcześniej coś przesunąć. Meble ginęły pod stertami gazet. Dla nas, jako dla dzieci, to był raj. Stosy gazet, zagraniczne, kolorowe. Można było je godzinami przeglądać, ukrywać się pod nimi, chować. Po śmierci dziadka wywieźliśmy z jego mieszkania 17 ton tych gazet.
Sporo czasu spędziłem z dziadkiem u schyłku jego życia. Kiedy podupadał na zdrowiu, wziął się za porządkowanie książek, listów, pamiątek. Nie był już w stanie tego udźwignąć sam, ani fizycznie, ani być może psychicznie. Wtedy zaoferowałem mu pomoc i wspólnie porządkowaliśmy te rzeczy, pomagałem mu codziennie.

Dyktował mi też ostatnie swoje teksty, a ja je spisywałem. Gotowe zapiski, razem z przecinkami. Nie wymagały żadnej korekty, redakcji. Dziesiątki lat doświadczenia sprawiły, że były to teksty gotowe do druku. Kto dziś tak pisze?

On tą moją pomocą był nieco skrępowany. Jakby bał się, że tym się nie interesuję. Było przeciwnie. Porządkowanie jego archiwum to była piękna przygoda.

Po dziadku pozostały niezliczone zdjęcia, książki, papiery. Siłą rzeczy, prowadząc tyle lat Tygodnik poznał i zaprzyjaźnił się z wieloma osobami, które później wpłynęły na losy Polski. Bo i Mazowiecki, i Bartoszewski, i Wałęsa, i Szymborska. I przecież też Jan Paweł II, który debiutował właśnie na łamach Tygodnika. Dziadek był tego dnia, kiedy wybrano go papieżem, na placu Świętego Piotra. Później mówił, że to był jeden z najpiękniejszych i najważniejszych dni w jego życiu. Nie tylko dlatego, że jego przyjaciel stanął na czele Kościoła.

To odmieniło też życie samego Jerzego Turowicza. Bo gdzie ludzie z całego świata mieli szukać informacji o papieżu z Polski, jak nie u niego?

Pamiętam zażenowanie dziadka, jak jego 80. urodziny przerodziły się w hołd. Krępowało go to, miał do tego duży dystans. Mimo tego nie mogliśmy tych papierów, listów, zdjęć, które po nim zostały, pozostawić bez opieki. Już na stypie dziadka Tomasz Fiałkowski wymyślił, by zrobić z tego archiwum. Uporządkowałem pamiątki do końca i oddałem do Biblioteki Narodowej. Uznaliśmy, że tam będą bezpieczne.

Myślę, że zostało po nim jednak coś cenniejszego: przesłanie, by być spokojnym, wyważonym, by siebie nawzajem szanować.
Zmarł 27 stycznia, w dzień moich urodzin. Tego samego dnia mojemu bratu urodził się syn. Nazwał go Jerzy. Ciągłość została zachowana.

Na szczęście dziadek, w którym nie było przecież krzty nienawiści, zapalczywości, nie dożył dzisiejszych czasów. Już pod koniec życia mówił: "Całe życie byłem optymistą. Przeżyłem wojnę, jedną, drugą, okupację, komunizm. Zawsze wierzyłem, że jest nadzieja. Teraz patrzę na przyszłość z niepokojem".

Dziadka martwił odradzający się nacjonalizm, konfrontacje religijne, brak tolerancji, nienawiść. Po doświadczeniach przedwojennego antysemityzmu, po piekle Holokaustu wierzył, że ludzie nie powtórzą już swoich błędów. A jednak pod koniec życia zaczął w to wątpić.

Nie żyjemy w świecie, o którym mój dziadek marzył. Wolność słowa zaprowadziła nas do tego, że nawzajem się szkalujemy. Że słychać tylko skrajne opinie. Często pełne nienawiści. Jedna strona nakręca drugą. Media konfrontują ze sobą wypowiedzi czarne i białe, szare pomijając. Nie słucha się wyważonych, spokojnych komentarzy. To nie jest świat, w którym mój dziadek chciałby żyć.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska