Waży trochę więcej niż torebka cukru i z powodzeniem mieści się w męskiej dłoni. Jeszcze miesiąc temu życie chłopca wisiało na włosku. Malca wyziębionego i owiniętego w foliówkę, znaleziono w okolicy łódzkiego portu lotniczego. W tej wyludnionej okolicy na leżące w reklamówce dziecko natknęła się przechodząca kobieta. Ona zadzwoniła po pogotowie i uratowała chłopca.
23 kwietnia, godz. 18.56
- Neonatologia? Pogotowie przywiozło noworodka znalezionego na ulicy. Jest wyziębiony, zawinięty w ścierkę i ma przerwaną pępowinę. Wysyłamy go do was na oddział - taki telefon odebrał dyżurujący w klinice neonatologii Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki lekarz. Na oddziale zawrzało. W ciągu kilku minut maluch był już badany, podłączany do aparatury wspomagającej oddychanie.
- Oceniliśmy, że chłopczyk jest wcześniakiem urodzonym w 33 tygodniu ciąży - mówi dr Agnieszka Żarkowska, z kliniki neonatologii, która tego wieczoru miała na oddziale nocny dyżur. - Miał problemy z oddychaniem, dlatego podłączyliśmy go do respiratora. Ale tylko na dwie doby. Potem już sam sobie radził. To bardzo silny chłopiec.
Gdyby nie ta niezwykła siła, maluch dawno by nie żył. Urodzony niemal miesiąc przed terminem, powinien trafić do inkubatora. Na dziecko by chuchano i dmuchano. Żaden lekarz nie wypisałby go do domu, gdyby nie przybrał na wadze do dwóch kilogramów. Znaleziony koło lotniska chłopczyk ważył niecałe 1700 gramów. Musiał urodzić się w domu, siłami natury, prawdopodobnie bez asysty położnej czy lekarza.
Jego całe odzienie stanowiła kuchenna ściereczka i torebka foliowa. Tego dnia wieczorem temperatura w Łodzi spadła do kilkunastu stopni Celsjusza. Na ziemi, w trawie, musiało być jeszcze chłodniej... - Był wyziębiony, siny, ale szybciutko dochodził do siebie w inkubatorze - mówi Renata Krawczyk, pielęgniarka oddziałowa na neonatologii. - Kiedy przyszłam rano na oddział i usłyszałam całą historię, nie mogłam w to uwierzyć. Od razu pobiegłam do dziecka. Chłopczyk został przez pielęgniarki nazwany Wojtusiem. W końcu trafił tu w imieniny Wojciecha.
A może Herkules?
W niezwykłą siłę chłopczyka do tej pory trudno uwierzyć pracownikom kliniki. - Był nawet pomysł, by tego małego siłacza nazwać Herkulesem, ale pomyśleliśmy sobie, że to przesada. Został Wojtuś - mówi dr Żarczyńska.
W dziecku momentalnie zakochał się cały szpital. Potem zjawili się przedstawiciele łódzkiego lotniska. - Byliśmy w delegacji, kiedy zadzwonił do mnie dziennikarz z pytaniem o chłopca znalezionego w pobliżu lotniska. Już wtedy pomyślałam sobie, że to jakaś niesamowita historia - mówi Katarzyna Dobrowolska, rzecznik łódzkiego portu lotniczego. - Zaraz po powrocie pojechałam odwiedzić malucha.
No i zakochałam się… Tego samego dnia po lotnisku zaczął krążyć mail z propozycją zebrania pieniędzy na wyprawkę dla chłopczyka. .
- Pracuje u nas 70 pań. Ponad pięćdziesiąt z nich jest mamami - mówi Katarzyna Dobrowolska, która sama ma dwie córeczki, jedenastoletnią Zuzię i trzyletnią Agnieszkę. - Kiedy przeczytały historię chłopczyka, na lotnisku zaczęła się "wojtusiomania" - śmieje się rzeczniczka. - W ciągu zaledwie kilku dni zebraliśmy 700 złotych na wyprawkę..
Pierwsze zdjęcie
Kilka dni później wyprawka dla berbecia jechała do "Matki Polki". Podróżna torba z samolotem, a w niej niebieskie kaftaniki, pieluszki, podgrzewacz do butelek, śpioszki, pozytywka, grzechotki i pierwszy zabawkowy helikopter. Kilka dni później dojechała ramka ze zdjęciem zrobionym przez lotniskowego fotografa, żeby dziecko miało zdjecie z pierwszych dni życia.
- Ale to był dopiero początek - mówi Dobrowolska. - Jeszcze w chwili gdy kupowaliśmy wyprawkę, dzwoniły do mnie telefony z pytaniem, czy można wypłacić pieniądze dla chłopca. Wtedy wpadł mi do głowy pomysł otworzenia dla malucha specjalnego bankowego konta.
Ale ponieważ nie mogą tego zrobić osoby prywatne, subkonto dla chłopczyka otworzyła fundacja "Opoka" znana z pomocy dzieciom. - Kiedy usłyszałam tę historię, pomyślałam sobie, że coś trzeba zrobić dla tego malucha - mówi Izabela Kołecka, szefowa fundacji.
Oprócz lotniskowej wyprawki. Wojtuś na subkoncie ma ponad 800 zł. Wpłacali je miejscy urzędnicy, przedstawiciele instytucji kultury, w końcu zupełnie anonimowi łodzianie, którzy o subkoncie dla dziecka dowiedzieli się z gazet i telewizji.
- Pieniądze cały czas wpływają mówi Izabela Kołecka. - Kiedy chłopczyk będzie już miał rodziców adopcyjnych zdecydujemy, czy to im przekażemy pieniądze, czy kupimy Wojtusiowi jakieś niezbędne rzeczy, czy może założymy mu oprocentowaną lokatę, która będzie mógł dysponować kiedy dorośnie.
Wyprawkę Wojtusiowi przywieźli też miejscy urzędnicy, którzy za ponad 2 tys. zł. kupili chłopcu wózek wielofunkcyjny, ubranka, zabawki i sprzęt do pielegnacji noworodków, który ma zostać na oddziale neonatologicznym.
Dziecko, którego nie ma
Na razie chłopiec formalnie nawet się jeszcze nie urodził. Zgodnie z prawem nie jest oficjalnie nazwany imieniem ani nazwiskiem, nie ma jeszcze aktu urodzenia. - Dla nas jest Wojtusiem, dla urzędników jeszcze nie istnieje - kręcą głowami pielęgniarki. - Tymczasem to najbardziej żywe dziecko na oddziale. Inne maluchy grzecznie leżą w inkubatorach, w tym miejscu gdzie zostaną położone. Wojtek spaceruje po całym inkubatorze. Śmiejemy się, że taki z niego mały podróżnik.
Wystarczy zajrzeć przez szybę inkubatora, żeby zakochać się w tym maluchu. Wojtek ma bardzo jasne kędziorki i oczy błękitne jak kaftaniki, które zgodnie z zaleceniami - że dla chłopczyka niebieskie - kupili mu pracownicy lotniska. Niezwykle dużo się uśmiecha. Więcej niż inne dzieci - mówią opiekujące się dzieckiem pielęgniarki.
Co dalej będzie z chłopczykiem? Policja i prokuratura prowadzą dochodzenie w tej sprawie. Życie i zdrowie malucha zostało narażone. - Poszukujemy rodziców porzuconego dziecka - mówi Adam Kolasa, komendy wojewódzkiej policji. - O szczegółach nie możemy informować. Wystąpiliśmy między innymi do placówek służby zdrowia z prośbą o informowanie o przypadkach zgłaszania się matek, które urodziły dziecko a nie umieją wyjaśnić co się z nim dzieje lub o przypadkach matek, które w ostatnim czasie miały przewidziany termin porodu a nie zgłosiły się do szpitala.
Mało prawdopodobne, by ten trop pomógł w odnalezieniu rodziców , bo matka dziecka raczej nie była przez okres ciąży pod opieką lekarzy i na pewno nie urodziła wcześniaka w żadnym z łódzkich szpitali.
Jeśli rodzice się nie znajdą, prokuratura zdecyduje o umorzeniu śledztwa, a wtedy sąd rodzinny będzie mógł rozpocząć proces wyznaczenia dla chłopca rodziców adopcyjnych. - Pierwszeństwo będą mieć ci, którzy są najbliżej w kolejce - mówi Izabela Kołecka z "Opoki". - Mam nadzieję, że Wojtuś trafi na świetnych i kochających rodziców, innych niż ci, którzy go porzucili.