Zadanie było proste: zapewnić rodzinie wygodną podróż koleją - tam i z powrotem - w sierpniu nad morze. Próbowałem już miesiąc temu, ale okazało się, że sprzedaż rusza na 30 dni przed datą wyjazdu (wcześniej było 60). Wyszło na to, że w czerwcu mógłbym wykupić samolotowe bilety na październik do Bombaju i wycieczkę na słoniach tamże, ale nie mogłem na podróż PKP do Kołobrzegu w sierpniu.
Dziwne, ale trudno.
Uzbrojony w wiedzę, że system rezerwacji odblokowuje się o godz. 1 w nocy - wcześniej przez 1,5 h jest tzw. czas serwisowania - stawiłem się równo 30 dni przed odjazdem na krakowskim dworcu. W środku nocy, ma się rozumieć, nauczony doświadczeniem, że bilety na wagony sypialne i kuszetki na wakacyjne nadmorskie kursy wyparowują szybciej niż pieniądze z greckiego budżetu.
O, już słyszę głosy oświeconych, że "mogłeś klarnecie kupić w internecie", no, ale nie mogłem. System internetowej sprzedaży PKP nie przewiduje możliwości jednoczesnego zakupu biletów dla emerytów i dzieci - a takich potrzebowałem - bo nie da się odhaczyć odpowiednich zniżek. Zresztą, akurat wtedy serwery PKP padły na dzień cały, więc i tak wyszło na moje.
Zatem - zjawiam się ciut przed pierwszą, jedyny nie jestem. Pod kasami mały tłum. Zmęczone twarze, niektórzy siedzą na rozkładanych krzesełkach, inni zasypiają na stojąco. Mija godzina "0", ale nic się nie dzieje. Po kwadransie okazuje się, że system rezerwacji nie przetrwał serwisowania. Kiedy się zrestartuje? Bóg jeden raczy wiedzieć, bo przecież nie informatyk. Kwadrans, dwa, trzy, ludziska tracą cierpliwość, niektórzy rezygnują. O tej porze czekanie dłuży się jak udział w roratach. Oczy na zapałkach.
W końcu tuż po drugiej, alleluja - działa! Po 15 minutach jestem przy kasie, frunę do niej tak, jak się w PRL frunęło po meblościankę. - Poproszę bilet taki a taki. I jeszcze powrotny, dwa tygodnie później…
- Powrotny może pan kupić 30 dni przed datą powrotu.
Aha. Sensu to wszystko nie ma za grosz, więc kolejna randka z PKP czeka mnie za dwa tygodnie. O tej samej porze.