Za czasów Adama Małysza obowiązywała zasada „dwóch dobrych skoków”, potem Kamil Stoch zastąpił ją zdaniem o „dobrym wykonywaniu swojej pracy”, a teraz w polskiej kadrze jest nowe zaklęcie: na skoczni wystarczy zrobić swoje, nic więcej.
Gdy trzeba rozwinąć tę myśl, wszyscy podają przykład Stefan Huli, który ostatnio w Lillehammer jako jedyny z naszych reprezentantów nie zawiódł, ba, 10. miejsce w niedzielnym konkursie było dla niego jednym z najlepszych wyników w karierze.
- Stefan pokazał po prostu, że normalne skoki wystarczą do dobrego wyniku. Na zawodach skakał jak na treningach, a podczas nich wcale nie latał dalej niż inni nasi zawodnicy – tłumaczy Maciej Maciusiak, który pracuje z zawodnikiem ze Szczyrku w kadrze B.
W Niżnym Tagile pozostali zawodnicy – oprócz Huli wystartują tam Kamil Stoch, Piotr Żyła, Dawid Kubacki, Maciej Kot, Klemens Murańka, Jan Ziobro – będą mieć właśnie takie zadanie: zrobić swoje, nic więcej.
Na treningach wszyscy wyglądają nieźle, tak też było przed zawodami w Norwegii, ale do tej pory nie miało to żadnego przełożenia na rezultaty. Stres, presja, każdy chciał przeskoczyć siebie, do tego konkursy rozgrywane w trudnych warunkach.
- Początek sezonu to był kubeł zimnej wody dla całej ekipy – nie ukrywa Maciusiak. - Nie tak to sobie wyobrażaliśmy, zwłaszcza po treningach w Oberhofie na torach lodowych, bo wszyscy skakali tam bardzo dobrze. Gdyby tydzień przed inaguracją przyjechał do nas Daniel Tande (sensacyjny zwycięzca z Klingenthal – red.), to miałby problem z naszymi chłopakami. Tymczasem tak to się wszystko poukładało, że teraz to my musimy gonić innych. Wszyscy mamy jednak nadzieję, że po jakimś czasie to świat będzie gonił nas. Od konkursów w Rosji, a na pewno od Engelbergu, powinno to już lepiej wyglądać i po tym lekkim wstrząsie śladów już nie będzie – przekonuje szkoleniowiec. On sam tym razem na PŚ nie pojechał i poprowadzi reprezentację na zawodach Pucharu Kontynentalnego w norweskiej Renie.