- Zakończyliśmy śledztwo w sprawie głośnego wypadku w Nowym Targu - mówi Anna Galeja-Gruszka, prowadząca sprawę prokurator z Sądu Rejonowego w Nowym Sączu. - Nie zakończyło się ono postawieniem kogokolwiek w stan oskarżenia. Już na wstępnym etapie wykluczyliśmy, by za niedopilnowanie dziecka przed sądem stanęli jego rodzice. Długo natomiast ważyła się kwestia, czy przed oblicze Temidy wezwiemy właściciela supermarketu. Ostatecznie tak się nie stanie, bo wniosku o jego ściganie nie złożyli rodzice dziecka.
Jak dodaje prokurator, ich wniosek był do tego konieczny. Normalnie w sytuacjach, gdy na skutek wypadku ofiara dochodzi do zdrowia dłużej niż siedem dni, prokuratura oskarża winnych z urzędu.
W przypadku tragedii w E.Leclerc sprawa nie była tak oczywista. Według prokuratorów do wypadku przyczynili się zarówno rodzice, obsługa sklepu, jak i Tomasz Ż.
- Dlatego wina właściciela była tylko cząstkowa i o jego ściganie musieli wystąpić rodzice poszkodowanego chłopca. Mimo wielu apeli z naszej strony, nie zawnioskowali jednak o to. My moglibyśmy samodzielnie postawić pana Ż. przed sądem, gdyby on fizycznie był wówczas w sklepie i popchnął dziecko w przepaść. Tak nie było - mówi prokurator Galeja-Gruszka.
16 marca w jednym ze sklepów na antresoli butiku zakupy robiła para nowotarżan. Był z nimi ich dwuletni syn, którego na chwilę spuścili z oczu. Gdy zaczęli go szukać, okazało się, że malec wyszedł przez drzwi ewakuacyjne, za którymi był długi taras zakończony wysokimi na 4,5 metra, nieotoczonymi barierką, schodami. To właśnie z niego spadło dziecko. Chłopiec potem przez kilkanaście dni walczył o życie w krakowskiej klinice. Opuścił szpital w kwietniu.
Antresola, na której rodzice dziecka robili zakupy, była przez Tomasza Ż. nielegalnie użytkowana już od 2009 roku. Przedsiębiorca jeszcze przed tragedią dwulatka usłyszał wyrok za wpuszczanie tam klientów. Zapłacił karę 5 tys. zł. Jednak antresoli dalej nie legalizował. W marcu zarząd sieci E.Leclerc w Polsce kazał nowotarskiemu przedsiębiorcy ją zamknąć. Biznesmen nie wypełnił woli szefów. Jedynie ograniczył powierzchnię sklepów na antresoli.
Wypadek z marca nie był pierwszą tragedią w markecie. W 2009 roku w sklepie wybuchł pożar, do którego zdaniem sądu też częściowo doprowadził Tomasz Ż. Okazało się, że w sklepie działał tylko jeden hydrant.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!