Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z młynarzem, o kamieniach, co pół miasta potrafią wykarmić

Halina Gajda
Michał Siuta z Ropy jest jednym z niewielu, którzy potrafili sami zbudować wiatrak. Samouk, w zasadzie wszystko, co kiedyś usprawniało mu pracę w gospodarstwie, zrobił sam.

Niech pani pisze, żeby ludzie czytali i pamiętali, że kiedyś nie wszystko było takie proste jak dzisiaj. Bo dzisiaj to chleb w sklepie, i mąka w sklepie. A kiedyś, to trzeba było zemleć zboże, żeby mieć chleb - mówi Michał Siuta z Ropy, młynarz. Pokazuje: tu się sypie zboże, a tu są walce, odsiewacze, tu się je oczyszcza, a tam podstawia worki na gotową mąkę. Jeden na mąkę razową, drugi na białą. Taką na chleb. A jeszcze tam - wskazuje na niewielkie urządzenie przy ścianie szopy - to tu kaszę się robi. Poza tymi walcami, silnikami w zasadzie wszystko wykonał własnoręcznie. Dzisiaj ponad osiemdziesięcioletni młynarz, jedyny chyba w okolicy, o młynarstwie mógłby mówić bez końca. Wtóruje mu żona Bolesława. - Czego jak czego, ale roboty to mąż mi nigdy nie szczędził, ale jednocześnie nie było rzeczy, której byśmy razem nie robili - wspomina. - Ale pieniądze, co zarobił, zawsze wszystkie oddawał - śmieje się.

Pan Michał to samouk, złota rączka, co we wsi był i młynarzem, i kowalem. Potem radnym, a jeszcze wcześniej wozakiem. Zdarzało mu się pomagać innym gospodarzom przy zwierzętach. - Najczęściej, jak cieliły się krowy albo prosiły świnki - wspomina. A największą miłością były wiatraki, a co za tym idzie młynarstwo. Dowód na tę miłość, stoi jeszcze koło domu. Teraz bardziej dla ozdoby albo jako rodzinna pamiątka. Swoje jednak przepracował.
- Jeździłem po świecie, najczęściej za Wisłę. Tam było pełno wiatraków. Mieliły zboże. Rodzinie, która miała taki młyn, nigdy nie doskwierała ani bieda ani głód. Podpatrywałem jak to było zrobione, kupowałem części, rysunki, jakieś schematy, na miejscu robiłem notatki i w domu próbowałem składać. Jak mi coś nie wychodziło, to pytałem innych albo znowu jechałem, żeby jeszcze raz na miejscu zobaczyć- wspomina. - Po żarna do młyna jeździłem aż pod Lublin. Byli tacy, co się śmiali, że za kamieniami jeżdżę po świecie - dodaje. - A przecież to nie są takie zwykłe kamienie, tylko takie, co pół miasta potrafią wykarmić - podkreśla.

Pierwszy wiatrak wybudował jeszcze w latach pięćdziesiątych. Pracował bez prądu, poruszany tylko siłą wiatru. Mąka z tego była gruba, żadna tortowa, ale można z niej było upiec i chleb, i ciasto na pierogi zagnieść. - Czego jak czego, ale tu na Księżym (nazwa przysiółka Ropy - przyp. red.) to wiatru u nas nigdy nie brakowało, więc z mieleniem nie było problemu. Wiatr napędzał, żarna się kręciły, była mąka razowa - opowiada. - Trochę dla siebie, trochę dla innych się robiło. Do czasu jak na dobre nastała elektryczność. Postawili słupy i powiedzieli, że trzeba wiatrak zdemontować, bo pióra mogą się połamać i może je ponieść na linię - opowiada. - To my zdemontowali - dodaje.

Michał Siuta śmieje się, że zawsze podobała mu się nowoczesność. Jako pierwszy we wsi zbudował młyn wodny. Jego serce - wielkie koło stoi w przydomowej szopie do dzisiaj. Służy jako... drewutnia. Tylko raz mełł w nim zboże na mąkę, bowiem potem przerobił go na małą elektrownię wodną. Jak? Otóż na pobliskim potoku wymurował stopień, który zatrzymywał wodę. Na tyle skuteczny, że powstał basen, długi na siedemdziesiąt metrów, woda miała tam ponad trzy metry głębokości. Wykorzystał ją do produkcji prądu. Sprytnie wszystko połączył, w domu była elektryczność, więc dzieci miały przy czym odrabiać lekcje. Wie doskonale, o czym mówi, bo sam jako dziecko omal nie spalił domu, gdy mimo upomnień dorosłych czytał przy lamie naftowej ukrytej pod łóżkiem. - Taką mini Klimkówkę mieliśmy dzięki temu. To nic, że tylko w jednym pomieszczeniu, ale było. I to było ważne. Dobre jednak szybko się skończyło. Przyszła powódź i wszystko doszczętnie zniszczyła. Taki mały gospodarczy domek, w którym była prądnica to wywróciło do góry nogami - opowiada. - Jak woda to zniszczyła, to już nigdy nie odbudowałem - dodaje.

Czego nie mógł dostać - robił. - Przeceniony złom to często był. Poszedłem raz do partii, żeby mi sprzedali. A oni mi mówią, że jak się zapiszę do nich, to i traktor dostanę. Nie chciałem. Wolałem sam zrobić - opowiada. W swoim młynie mełł mąkę orkiszową. Ale ciężko szło. Trzeba było mieć do niej odpowiednie zaplecze. - Kiedyś to orkisz był wiosenny, teraz wymyślili zimowy. Inaczej - mówi. Młynarstwa nie przekazał nikomu. - Wszystko stoi zamknięte w szopie. Czasem tylko jak komu potrzeba, to się umiele. Młodzi teraz mają inne problemy, pracy pilnują - mówi cicho. - Wyzłomują kiedy. Będzie co, bo taki walec jeden to i trzy tony potrafi ważyć - dodaje. Po chwili ożywia się. - Ja to bym jeszcze niejedno zrobił. Siła w rękach jest, tylko nogi za krótkie - śmieje się serdecznie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska