https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Z ziemi krwią oblanej podnosiły się jęki rannych i konających żołnierzy

Andrzej Ćmiech
Wydarzenia 2 maja 1915 r. stanowiły punkt zwrotny w całej I wojnie światowej. W kilka tygodni Rosjanie utracili Galicję, potem Królestwo Polskie, Litwę, Białoruś, Podole i Wołyń.

"Od samego rana haubice austriackie i ciężkie moździerze otworzyły na miasto Gorlice straszliwy i druzgocący wszystko ogień huraganowy. Obejmował on swoim zasięgiem całe miasto. Setki pocisków armatnich, szrapneli i granatów różnych rozmiarów padały bez chwili przerwy na cały wspomniany wyżej obszar bardzo blisko siebie, w odległości około kilkudziesięciu metrów. Grozę powiększał jeszcze fakt, że świstu pojedynczych pocisków nie było prawie słychać, gdyż zlewały się one razem z detonacjami wybuchów, tworząc istne piekło i wywołując niesłychaną panikę i zamieszanie.

Nikt bowiem nie był w stanie zorientować się co do kierunku lotu pocisków i na czas przed nimi się ukryć. Ludzie wprost odchodzili od zmysłów. Widziałem, jak żołnierze rosyjscy grupami i w pojedynkę w panicznym przerażeniu zrozpaczeni wiali to w tą, to w tamtą stronę i znowu się wracali, nie mogąc znaleźć właściwego kierunku ucieczki. Wyglądali strasznie, robili wrażenie ludzi na wpół przytomnych" - pisał w pamiętniku Jan Sikorski.

Ogień był kierowany na zasieki z drutu kolczastego, na pierwszą linię okopów rosyjskich, na rowy dobiegowe i gniazda karabinów maszynowych oraz stanowiska artylerii. W Gorlicach nawała ogniowa obróciła w gruzy to wszystko, co zostało jeszcze po bez mała półrocznych walkach. Pociski spadły na umocniony cmentarz, siejąc spustoszenie wśród obrońców, niszcząc groby i wyrzucając z nich ciała zmarłych.

W płomieniach stanęły domy w mieście wraz z całym gorlickim rynkiem, który był ostrzeliwany pociskami zapalającymi i pociskami z dwóch ciężkich armat, tzw. Merserów ustawionych w Szymbarku. Wiele szczęścia miał gmach magistratu, gdzie schroniło około 800 mieszkańców Gorlic, który szczęśliwie uniknął pożaru i większych zniszczeń.

O tym, co się działo w Gorlicach "nie może mieć nikt nawet w przybliżeniu najmniejszego pojęcia, kto nie przeżył tego dnia w mieście" - pisał wojenny burmistrz Gorlic ks. Bronisław Świeykowski w swoich wspomnienia "Z dni grozy w Gorlicach". O godzinie 10 artyleria przerwała ostrzał pierwszych pozycji rosyjskich i przeniosła ogień na dalsze cele, a zgromadzone na pozycjach oddziały niemieckiej i austriackiej piechoty z potężnym okrzykiem: hurra! poderwały się do ataku. W ślad za nią podążyły baterie artylerii polowej, które miały wesprzeć piechotę w walce w głębi pozycji przeciwnika.

Na poszczególnych odcinkach frontu atak miał rozmaity przebieg. Nie wszędzie potężny ogień z dział i moździerzy zniszczył i zdezorganizował obronę rosyjską i z okopów obrońców przywitał atakujących ogień broni ręcznej i maszynowej oraz rzadki, ale celny ogień artylerii. Atakująca na prawym skrzydle 11. Bawarska Dywizja Piechoty, usiłując zdobyć masyw Zamczyska, natrafiła na silny opór i poniosła ciężkie straty. Musiano tu wznowić ogień artylerii na pozycje rosyjskie i dopiero w późnych godzinach popołudniowych zdołano go zdobyć.

Ciężkie boje toczono na Zawodziu, gdzie w ruinach domów doszło do zaciętych walk wręcz. Nie mniej krwawe boje toczono o wzgórze 357, gdzie obecnie znajduje się największy cmentarz wojskowy w Gorlicach. Walczono na bagnety. Rosjanie stawiali tam silny opór i zadali Niemcom krwawe straty. I tak przykładowo tylko jedna kompania 272 niemieckiego pułku piechoty straciła tego dnia 65 zabitych i 32 rannych. Po zdobyciu wzgórza 357 sprowadzono tam armaty, które swym ogniem kontrolowały dolinę rzeki Ropy i drogę do Glinika.

Tym samym załoga rosyjska znajdująca się w mieście, wobec równoczesnego zdobycia Zawodzia została okrążona i w godzinach popołudniowych, po krótkim oporze na ulicach, skapitulowała. Z piwnic wylegli na rynek mieszkańcy Gorlic, którzy przez wiele miesięcy żyli pod ciągłym ogniem artyleryjskim, a 2 maja 1915 r. przeszli "piekło", tracąc swe domy, dobytek, a wielu przypadkach rodzinę i bliskich.

Ciężkie boje toczono tego dnia o górę Pustki, która była powszechnie uważana za klucz pozycji obronnych Rosjan w rejonie Gorlic. Była ona najeżona potężnymi przeszkodami oraz zabezpieczona zasiekami z drutu kolczastego. Rozkaz opanowania Pustek otrzymał Wadowicki 56. Pułk Piechoty i oddziały wydzielonego Cieszyńskiego 100. Pułku Piechoty wchodzące w skład Krakowskiej 12. Dywizji Piechoty dowodzonej przez gen. Paula Kestranka.

"Od 9 rano zaczynają miotacze min niszczycielskie swoje dzieło, jakby rozszalały wulkan, od którego trzęsie się ziemia, okopy drżą i chybocą, przemieniając piękny dzień majowy w piekło grzmotu i ryku. Grupa uderzeniowa 100. pp. zajęła w pierwszym impecie okopy położone poniżej lasu góry Pustki, w których zostający przy życiu Rosjanie poddali się bez oporu. Lecz w ciągu dalszego ataku, po wejściu w las natrafiono na rowy strzeleckie niewidoczne dla artylerii, z dość liczną obsadą. Wywiązała się zażarta walka na bagnety, połączona z wielkimi stratami po obu stronach" - pisał generał Franciszek Latinik we wspomnieniach "Żołnierz polski pod Gorlicami 1915".

Szczególne spustoszenie czyniły nietknięte przez austriacką artylerię gniazda karabinów maszynowych. 100. Pułk Piechoty biorący udział w ataku na Pustki został zdziesiątkowany. Aby przywrócić pierwotny jego stan i siłę oddziałów, wprowadzono do boju odwody. O godzinie 11 wzgórze Pustki zostało zdobyte.

Po zdobyciu Pustek dowódca 12. dywizji gen. Kestranek skierował pięć batalionów na Moszczenicę oraz w celu udzielenia pomocy sąsiadom trzy bataliony na Łużną i Kamieniec i cztery bataliony na wzgórze Wiatrówki, gdzie ciężkie boje toczył 57. Pułk Ziemi Tarnowskiej: "Z brawurą rzucił się batalion na nieprzyjacielskie szańce, ale spoza nich znowu zagrzmiały działa. Granaty wżarły się w ruchomą masę ludzką, pozostawiając pustkę za sobą; pokotem kładły się szeregi całe, a z ziemi krwią oblanej, podnosiły się jęki rannych i ostatnie rzężenia konających.

Wtedy to zaczęły się odrywać poszczególne oddziały - i niezawodnie byłby atak spełzł na niczym, gdyby dzielny plutonowy Piotr Kamysz nie był porwał ich przykładem swego bohaterstwa.

Także sierżant Woda zrozumiał niepewne położenie naszych batalionów - i mimo rozkazu wydanego rezerwie, aby została na miejscu - przemawia do swoich podkomendnych, zachęca ich, sam przyświeca przykładem i jego oddział za nim idzie do ataku. Nieprzyjaciel opuścił wtedy szańce - i cofnął się na dalszą linię pod lasem, a Woda skierował tam ogień karabinów maszynowych. Oddział rosyjski spostrzegł się jednak i rzucił do kontrataku. Zawrzała walka na bagnety, podczas której nasze oddziały zasypane zostały ręcznymi granatami; ogień karabinowy z prawego skrzydła stał się dla nas bardzo niebezpiecznym.

Była chwila, w której zdawało się, że nasze bataliony, spotkawszy się w tym miejscu z przeważającą siłą, muszą ulec; ale sierżant Woda ratuje sytuację: dwukrotnie raniony w głowę, kieruje karabinem maszynowym, rzuca setki kul w szeregi nieprzyjacielskie, kosi je, jak źdźbła trawy i wreszcie zmusza do cofnięcia. Sto trupów rosyjskich zostało na polu tego spotkania, 2 oficerów i 60 żołnierzy wzięto do niewoli; stoki Wiatrówki zostały w rękach naszego pułku".

Pod wieczór żołnierze Krakowskiej 12. Dywizji Piechoty dotarli do Moszczenicy. Podsumowując ten dzień, dowódca 12. Dywizji Piechoty meldował dowódcy VI Korpusu: "Jeńców wzięto zaledwie 1700 oraz 4 karabiny maszynowe, gdyż wszystko prawie legło w okopach zabite. Nieprzyjaciel stojący przed dywizją 12-tą, całkiem zniszczony. Okopy to kupa gruzów, kryjących tysiące trupów."

Ogólny bilans bitwy gorlickiej był zatrważający. Ze zwycięzców sami tylko Niemcy stracili około 8000 żołnierzy, natomiast Rosjanie przypuszczalnie dwa razy tyle. Pochowani oni zostali na 86 żołnierskich nekropoliach znajdujących się na terenie ziemi gorlickiej.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska