https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Justyna Steczkowska: Na Eurowizji chcę pokazać światu, w czym tkwi nasza siła!

Paweł Gzyl
Wiele wcieleń Justyny Steczkowskiej. Na zawodowej scenie od ponad 30 lat.
Wiele wcieleń Justyny Steczkowskiej. Na zawodowej scenie od ponad 30 lat. Materiały prasowe
Niezmiennie zachwyca młodzieńczym wyglądem i szokuje swymi scenicznymi kostiumami. Dzięki piosence „Gaja” wygrała polskie preselekcje do tegorocznej Eurowizji. Czy Justyna Steczkowska wreszcie zapewni Polsce upragnione wysokie miejsce w słynnym konkursie? Przekonamy się w maju. Zanim to nastąpi możecie u nas przeczytać ekskluzywny wywiad z gwiazdą i obejrzeć na zdjęciach jej estradowe metamorfozy.

- Już ponad 3 miliony widzów obejrzało na oficjalnym kanale Eurowizji pani występ na polskich preselekcjach z piosenką „Gaja”. To dobra wróżba?

- Myślę, że to imponująca liczba, jak na koncert. Szczególnie lokalny. Na ogół nie mają one aż tak wielu odtworzeń. Tym bardziej się cieszę.

- Dlaczego zdecydowała się pani w tym roku po raz kolejny zgłosić się do polskich preselekcji do Eurowizji?

- W zeszłym roku zrobiłam specjalnie pod kątem preselekcji eurowizyjnych piosenkę „Witch Tarohoro”, bo chciałam tam ponownie pojechać po 30 latach. Tym razem bardziej świadoma kim jestem  i co chcę powiedzieć światu. Ale przegrałam jednym punktem i bez żalu wróciłam do pracy nad swoją najnowsza płytą, której wspomniana piosenka była częścią.  Szybko więc zapomniałam o Eurowizji. Mijały miesiące i powstawały nowe piosenki. Pewnego dnia wrzuciłam do internetu fragment jednej z nich, żartując: „A może to na Eurowizję?”. Moi fani od razu podłapali tę myśl i zrobił się z tego Vidal. Pisano, że to dobry pomysł i super byłoby, gdybym jeszcze raz spróbowała.

- I to panią przekonało?

- Na początku nie brałam tego pod uwagę. Pomyślałam, że to bez sensu występować co roku w preselekcjach do Eurowizji. Szczególnie, mając za sobą trzydzieści lat udanej muzycznej drogi oraz wiele nagród i tras koncertowych na koncie. Fani jednak nie ustępowali i z czasem zaczęłam się przekonywać do tego pomysłu. Pojawiła się jednak kwestia, która miałaby to być piosenka – czy ta, którą wtedy wrzuciłam do internetu czy inna z powstającej płyty. Zaprosiłam więc do ich posłuchania ludzi, którym ufam: rodzinę, najbliższych fanów, znajomych dziennikarzy i zagorzałych fanów Eurowizji.  Przygotowałam nagrania w najlepszej jakości i wynajęłam do tego studio Luxarte, gdzie można było odsłuchać albumu w systemie Dolby Atmos System 7.1. Podzieliliśmy się na grupy, bo to trwało cały dzień  i każdy miał szansę w spokoju i dobrych warunkach wysłuchać muzyki i przekazać swoje opinie. Potem zapytałam, która piosenka powinna reprezentować Polskę na Eurowizji w 2025 roku. Pojawiły się wtedy dwie opcje: „Domek z kart” i „Gaja”.

- I co zdecydowało, że wybrała pani tę drugą?

- Ze wszystkich argumentów, których wysłuchałam, najbardziej przekonała mnie najprostsza opinia mojej przyszłej synowej, która nie jest Polką. Ona zna nasz język, ale jeśli chodzi o teksty piosenek, to musi sobie je przeczytać, aby je dobrze zrozumieć. I powiedziała, że choć nie zrozumiała wszystkich słów, to „Gaja” zrobiła na niej piorunujące wrażenie. Pomyślałam wtedy, że podobnie może ją odebrać eurowizyjna publiczność spoza Polski. Dlatego wybrałam właśnie ten utwór.

- „Gaja” łączy etniczną melodię z elektronicznym brzmieniem. Co panią pociąga w tym zestawieniu?

- Mnie w ogóle pociąga mieszanie gatunków muzycznych. Ludzie słuchający  mojej muzyki doskonale to  wiedzą. Nieustannie poszukuję  nowych muzycznych  dróg i wyzwań. Dla mnie na tym właśnie polega rozwój jako artystki i człowieka. Zależy mi na tym, żeby praca nad piosenkami była pełna emocji, zaangażowania, chęci i kolorów, a nie tylko ciągiem dźwięków, powtarzających się z zeszłych lat, albo modnych w danym czasie. Zawsze poszukuję czegoś, co mnie jako artystkę zachwyci, zakręci i wzbudzi emocje. No i tak się tutaj zdarzyło. Zaangażowałam do współpracy producentów z teamu Hotel Torino i powstała płyta „Witch Tarohoro”, której „Gaja” jest częścią. Nie  jest to typowo radiowa  piosenka i nie musi podobać się wszystkim. Każdy ma prawo do swojego własnego gustu. Ale nie można odmówić jej oryginalności i tego, że jest bardzo nowoczesna. Poza tym uważam, że ma dobry tekst: podobnie jak cała płyta, skłania słuchacza do pochylenia się nad pytaniem o to, kim jesteśmy jako ludzie w kontekście całego wszechświata.

- Wspomniała pani, że stworzyła „Gaję” z modnym teamem producenckim Hotel Torino. Lubi pani pracować z młodymi i kreatywnymi artystami?

- Lubię przede wszystkim pracować z artystami, którzy są pasjonatami swojej pracy. To czy są młodzi czy starzy, nie ma większego znaczenia. Ja sama mam już 52 lata. Dlatego dobrałam ludzi, z którymi znalazłam wspólny muzyczny język, a nasze postrzeganie świata jest kompatybilne. Odbieramy na tych samych falach.  

- Sięga pani w tym utworze po skrzypce, na których uczyła się pani grać w młodości. Za co kocha pani brzmienie tego instrumentu?

- Skrzypce to piękny instrument. Kiedyś grałam na nich naprawdę dobrze. Nawet Paganiniego. W liceum muzycznym ćwiczyłam po sześć godzin dziennie. Skończyłam szkołę  z wyróżnieniem, a na egzaminie grałam koncert d-moll Wieniawskiego z orkiestrą Filharmonii Rzeszowskiej. Potem dostałam się do Akademii Muzycznej w Gdańsku, ale musiałam z niej zrezygnować, kiedy wygrałam Opole. Budowanie muzycznej kariery, nagrania, wywiady i komponowanie pochłaniało wtedy całe moje życie. Nadal kocham skrzypce i mam do nich wielki sentyment. Bardzo podziwiam też tych, którzy grają na nich w wirtuozerski sposób, bo to wymaga prawdziwego poświęcenia.

- „Gaja” to szalenie ekspresyjna piosenka, co nie wszystkim się podoba. Nie wolała pani wybrać jakiejś ballady, bo przecież takie też są na „Witch Tarohoro”?

- Myślę, że warto pamiętać, iż Eurowizja jest specyficznym konkursem. W samej nazwie  ma słowo „wizja”, co oznacza, że wizja liczy się tu tak samo jak fonia. Przecież to konkurs telewizyjny. Naturalnie zdarza się tak, że i ballady osiągają tam wysokie noty. Niemniej jednak wierzę, że „Gaja” da sobie radę. Ma dobry bit, ciekawą aranżację i słowiańską nutę, w której zaklęte są nasze korzenie.

- To znaczy?

- Eurowizja to nie tylko muzyka, to też prezentacja kraju, z którego pochodzi dany artysta. Dlatego ważne jest dla mnie pokazanie światu, kim jesteśmy. W czym tkwi nasza siła, oryginalność i energia. Nie możemy znowu być kalką Wielkiej Brytanii czy Ameryki. Żeby to miało sens, musimy być sobą. W sztuce  bycie oryginalnym jest kluczem do sukcesu. Każdy kraj ma swoje kolory, kulturę i historię. Na tym  polega piękno świata. Fajnie jest potem oglądać taki patchworkowy koncert eurowizyjny, gdzie każdy chwali się tym, co w jego kraju jest najlepsze. Mnie najbardziej cieszy fakt, że narody wracają do śpiewania w swoich własnych językach, bo każdy z nich niesie inną energię. Nie sztuką jest być dobrym kopistą, sztuką jest być oryginalnym i mieć odwagę być sobą. 

- Sceniczna prezentacja „Gai” jest jak na polskie realia dosyć odważna pod względem wizualnym. Dlaczego postawiła pani na takie prowokacyjne show?

- To mocne i wyraziste show, ale czy prowokacyjne? Na pewno nie. No chyba, że prowokuje oglądających do szalonego  tańca. A taniec jeszcze nikomu nie zaszkodził.

- Dużo pracy i wysiłku kosztowała panią choreografia do tego występu?

- Tak. Gdybym nie śpiewała na żywo, to może nie byłoby takie trudne. Ale śpiewam  i tańczę, zapamiętuję wiele kroków, a do tego chciałam polecieć do góry, zagrać na skrzypcach, to wszystko zrobić w ekspresowym tempie, nie pomylić się i nie dostać przy tym zadyszki. To wymagało codziennej pracy, jak na etacie po kilka godzin. Musiałam ćwiczyć i powtarzać ten sam schemat, żeby wszystko szło automatycznie i żebym mogła dodać potem do tego ekspresję i emocje, a nie zastanawiać się, gdzie postawić nogę.

- Największy podziw widzów wzbudziło to, że przy całej tej skomplikowanej choreografii, świetnie pani śpiewa. Jak to możliwe?

- Na tych preselekcjach nie zaśpiewałam tak dobrze, jak normalnie potrafię. Bo po prostu byłam  zestresowana jak rzadko. Dawno  nie brałam udziału w żadnym konkursie. Śpiewam swoje koncerty – i jest super. Tam nie muszę z nikim konkurować i nie walczę o żadne miejsce. Wychodzę na scenę i ludzie wiedzą, że dostaną maksimum emocji i najlepszą jakość wykonania, jaką mogę im dać danego dnia. A tu nagle trzeba było stanąć do walki z młodymi i utalentowanymi ludźmi. Dlatego opanował mnie taki stres, że sama byłam zdziwiona, reakcją  mojego ciała. Ale jeśli pan go nie usłyszał – to mogę się tylko cieszyć.

emisja bez ograniczeń wiekowych

- Czy podczas konkursu w Szwajcarii zobaczymy dokładnie taki sam występ jak na polskich preselekcjach?

- Trochę zmieniliśmy choreografię na lepszą. Nie są to jednak drastyczne zmiany. Wykorzystamy też inne wizualizacje, bo tamte były robione w pośpiechu. Mieliśmy trochę za mało czasu, aby się nimi zająć. Od momentu, kiedy została ogłoszona lista artystów, którzy biorą udział w preselekcjach, było niewiele czasu na przygotowanie tak dużego występu. Do tego jeden człowiek robił to dla wszystkich artystów, miał więc mnóstwo pracy. Całe nasze  show nie było więc tak wizualnie dopracowane, jak będzie teraz. Pracujemy nad obrazami, które sprawiają wrażenie, że są w 3D. Wierzę, że Marcin Bania zrobi spektakularne obrazy, które wymyśliliśmy razem z artystą malarzem Rafałem Tylickim. 

- Pani pojawi się w tym czarnym lateksowym kostiumie?

- Nie w lateksowym. Bo taki ma też Erica z Finlandii. Nie chcę więc, żebyśmy się powtarzały. Czy będzie czarny, czy ze złotymi wzorami – zastanawiamy się nad tym. Staramy się ogarnąć to, co jest lepsze. Być może zostanę w czarnym, ale na pewno nie będzie to ten sam strój. Zostanie zachowany jedynie jego charakter obcisłego kombinezonu. Mój strój tworzy fantastyczną projektantka Katarzyna Konieczko, z której prac korzystała między innymi Madonna. 

- Tytułowa „Gaja” to oczywiście Matka Ziemia. Co sprawiło, że tym razem sięga pani w metaforyczny sposób po ekologiczną tematykę?

- Tu nie chodzi tylko o ekologię, ale o świadomość ludzi. Chciałabym, żebyśmy sobie wszyscy przypomnieli sobie, że Ziemia jest wielką i żywą istotą, która nas od zawsze karmi i wspiera. Wszystko jest ze sobą połączone. Jeśli ktoś przeczytał książkę „Sekretne życie drzew”, to zapewne rozumie, o czym mówię. Cała przyroda spleciona jest w jeden wielki organizm. Człowiek tylko pozornie ma większą władzę niż inne istoty - głównie dlatego, że ma szeroko pojętą technologię, która pomaga mu panować nad innymi. Warto  jednak pamiętać, gdzie to wszystko ma swój początek i na nowo odnaleźć szacunek dla Ziemi, która jest naszym domem. Nie potrzeba do tego restrykcji i szaleństwa „Zielonego Ładu”, tylko szacunku i świadomości. Indywidualnych zmian w każdym z nas, które przekładają się na naszą relację z Ziemią. 

- Potrafi pani tak żyć na co dzień?

- Tak, bo świat zaczynamy zmieniać od siebie. Kiedy jestem na wakacjach, zbieram śmieci w worek i stawiam przy hotelu, żeby ktoś to zabrał. Bo inaczej wszystko trafia do wody. To samo, kiedy chodzę na spacery po swojej wiosce. Biorę jakąś reklamówkę i zbieram śmieci, bo ludzie wciąż w dużej ilości wyrzucają je  do lasu. A las to przecież wspólna przestrzeń nasz wszystkich i to nie tylko ludzi. Dlatego jestem okropną skarżypytą: kiedy jadę na rowerze i widzę śmieci na polach, fotografuję te miejsca i wysyłam zdjęcia do urzędu, który jest za to odpowiedzialny. I on albo to sprząta, jak mu przysyłam setne pismo, albo zmusza do tego właściciela, który nie zabezpieczył odpowiednio swej działki. Nie ma jak inaczej nauczyć niektórych ludzi odpowiedzialności, jak uderzyć ich po kieszeniach. Niestety.

- W „Gai” pojawiają się słowiańskie agmy – osiem zaklęć przywołujących pozytywną energię. Skąd taki pomysł?

- To są słowa mocy, używane niegdyś przez słowiańskie plemiona. Zanim staliśmy się krajem o nazwie Polska i przyjęłyśmy chrzest, byliśmy różnymi plemionami, mieszkającymi nad Wisłą. Nasi pradziadowie mieli swoje wierzenia, bóstwa, wiedźmy i szamanów, a z tych agm czerpali siłę i energię. Dla przykładu era to agma chroniąca dom i rodzinę, zargo przywołuje zdrowie, urra daje wiedzę, a czarodoro – jasnowidzenie. Słowianie śpiewali te słowa mocy, tworząc w ten sposób plemienne więzi i pomagając wzmocnić energię, tam gdzie było to potrzebne.  Słowa przecież od zawsze mają swoją moc. To takie oczywiste. Już na początku Pisma Świętego czytamy: „A Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami”. Stało się ciałem, czyli czymś namacalnie żywym i oddziałującym na nas bezpośrednio. Jest przecież  olbrzymia różnica w samopoczuciu, kiedy wypowiadamy do drugiego człowieka słowa pełne miłości i zrozumienia, zamiast słów pełnych nienawiści.

- Odczuwa pani w swoim życiu skuteczność tych agm?

- Wydaje mi się, że najlepszą odpowiedzią na to pytanie jest, że to właśnie agmy zawarte w „Gai” spowodowały, iż wygrałam preselekcje do Eurowizji. (śmiech) Spójrzmy na to w ten sposób.

- Co panią najbardziej fascynuje w tych pogańskich wierzeniach?

-  Słowiańszczyzna ma piękną historię. I myślę, że czas odczarować słowo wiedźma. To nie czarny kot i szklana kula, tylko mądra kobieta, która ma wyjątkową wiedzę. Samo słowo „wiedźma” pochodzi przecież od słowa „wiedza”. Taka osoba wiedziała, jak łagodzić spory, jak leczyć choroby, jak dogadać się z naturą, a to piękna część ludzkiego życia. Współczesne wiedźmy to odważne kobiety, które wiedzą, jak kierować swoim życiem i wspierać innych  

- „Gaja” pochodzi z płyty „Witch Tarohoro”. Kim jest ta tytułowa wiedźma?

- To dobra, współczesna wiedźma – czyli ja. (śmiech) Taka, która każdego dnia stara się być lepszym człowiekiem. Jest na świecie wiele wspaniałych wiedźm – to wykształcone kobiety, które mają wiedzę na wiele tematów, rozwijają swoje biznesy,
zakładają fundacje pomagające słabszym. Mają serce do ludzi.

- Kiedyś oskarżano wiedźmy o konszachty z diabłem i stąd te polowania na czarownice. Z czego to wynikało?

- Na szczęście mamy te czasy już za sobą. Myślę, że to bardzo złożona historia. Z jednej strony to brak świadomości, a z drugiej niewątpliwe interesy wpływowych grup tamtych czasów. Chrześcijaństwo to bardzo piękna idea. Ale Kościół katolicki to też instytucja, która ma wiele ciemnych kart w swych dziejach. Bo tworzą ją zwykli ludzie, którzy mają różne słabości. Dlatego nasz papież przeprosił za te mroczne wydarzenia z historii Kościoła – choćby właśnie za inkwizycję. Trzeba więc rozróżnić wiarę w Boga, który jest niezaprzeczalnie piękną energią, od instytucji Kościoła, którą rządzą lepsi i gorsi ludzie. Są wspaniali księża, którzy wnieśli wiele dobrego w życie ludzi, ale są też tacy, którzy krzywdzili dzieci. Takie jest życie.  

- Dziesięć  lat temu nagrała pani płytę „Maria Magdalena”. Trzy lata temu zaśpiewała pani buddyjską mantrę „Ra Ma  Da Sa”. Teraz wplata pani słowiańskie agmy w tekst „Gai”. Co sprawia, że sięga pani do tak różnych tradycji duchowych?

-  Chęć rozwoju i poznania głębiej samej siebie. Wszystkie drogi prowadzą do Boga. Naszym wyborem powinno być, którą z nich chcemy podążać.

- Tematyka taka rzadko gości w popowych piosenkach. Skąd u pani ten głód duchowości?

- Z tego, że jestem człowiekiem, który poszukuje odpowiedzi na najważniejsze pytania w swoim życiu. Kim jestem? Dokąd zmierzam? Po co przyszłam na ten świat? Co będzie dalej? Czy istnieje tylko świat materialny? Czy moja dusza podróżuje i czy ta podróż ma jakiś koniec czy też jest niekończącym się rozwojem? Czy będąc częścią większej całości, po wydaniu ostatniego tchu, splatam sie z nią na wieczność?  Staram się znaleźć odpowiedzi na te pytania. Pomaga mi w tym muzyka, bo jest częścią mnie samej. Każdy z nas musi jednak podążać własną drogą i szukać odpowiedzi na własną rękę.

- Zejdźmy teraz na ziemię. Wystąpiła pani na Eurowizji już 30 lat temu w Dublinie z piosenką „Sama”. Jak pani to wspomina?

- To był bardzo fajny występ. Wtedy były inne czasy, polski show-biznes dopiero raczkował. Eurowizja zrobiła więc na mnie olbrzymie wrażenie. Wszystko było zapięte na ostatni guzik, każdy był super miły i niewątpliwie było to fantastyczne przeżycie. Niestety zajęłam osiemnaste miejsce. Nie mniej jednak to była cenna lekcja życia - bo wbrew pozorom to porażki są kluczem do sukcesów.

- Dlaczego się wtedy nie udało?

- Nie ma odpowiedzi na to pytanie. Było jak to w konkursie. Wtedy głosowało tylko jury.  Wiele osób do dziś uważa, że ta piosenka wyprzedziła swój czas. Niedługo potem pojawił się boom na utwory z folkowym zacięciem i takie właśnie wygrywały kilkakrotnie Eurowizję. 

- Rafałowi Brzozowskiemu i Lunie towarzyszył raczej hejt niż wsparcie, kiedy jechali na Eurowizję. Pani propozycja spotkała się z entuzjazmem. To dla pani budujące?

- Tak. Najbardziej ucieszyło mnie to, że ta ilość głosów oddanych w preselekcjach na moją piosenkę, była znacznie większa niż w poprzednich latach. I pomiędzy pierwszym a drugim miejscem była duża  różnica. To oznacza, że wielu widzom spodobała się piosenka, chociaż nie przystaje ona do radiowych standardów. Za to budzi i dodaje energii lepiej niż poranna kawa. (śmiech)

- Myślę, że wielu widzów wyraziło w ten sposób swoje uznanie dla całej pani trzydziestoletniej kariery.

- Powszechnie panuje mniemanie, że kobieta 50+ już nie wszystko może. Tymczasem okazało się, że jest odwrotnie. Myślę więc, że wiele kobiet w moim wieku pomyślało sobie: „Skoro ona może, to ja też!”. I to jest wspaniałe. Kobiety po pięćdziesiątce to prawdziwe „power women” i warto je docenić. 

- „Łaska pańska na pstrym koniu jeździ” – mówi jednak przysłowie. Jest pani gotowa znieść hejt, jeśli nie wygra konkursu?

- Skoro udało mi się go znieść za pierwszym razem, to pewnie uda mi się też za drugim. (śmiech) Nie biorę jednak tego pod uwagę. Bez względu na to, które miejsce zajmę, to zawsze znajdą się niezadowoleni, bo tak już działa świat. Cóż: muszę zrobić wszystko, żeby moje show było jak najlepsze i żeby zaprezentować Polskę na jak najwyższym poziomie. To wywołuje bowiem zawsze jakieś okresowe zainteresowanie danym krajem i stwarza możliwości inwestycyjne – bo skoro Polacy potrafią zrobić tak dobre show, to znaczy, że można tam kręcić teledyski czy filmy. Tak to działa. Dlatego, pomimo że zgłosiło się do nas kilku reżyserów z zagranicy, uparłam się, żeby polskie show zrealizowali wyłącznie polscy twórcy. Od samego początku do końca. Po prostu wszystko. Żeby to był w stu procentach polski produkt.

- Przed takim konkursem na pewno jest ogromny stres. Jak sobie pani z nim radzi?

- Najgorszy będzie ten półfinałowy etap dla jurorów. Bo to pierwszy występ na nowej scenie. A na pewno łatwiej jest występować w miejscu, które już znamy. Jeśli uda się przejść dalej – to wierzę, że ogarnę wszystko i stres nie będzie mi zabierał umiejętności, co niestety czasem się zdarza.

- Kiedyś zapytana o radę dla młodych artystów, powiedziała pani: „Cieszyć się bardziej drogą niż sukcesem”. Tak traktuje pani teraz swój udział w Eurowizji?

- Zdecydowanie. Jestem bardzo szczęśliwa, że jadę na ten konkurs i reprezentuję swój kraj. Polska ma swoje wady, ale zdecydowanie ma więcej zalet. Kocham to miejsce i ludzi tu żyjących. Mam tutaj swoją publiczność, rodzinę, przyjaciół, swój własny dom. Po prostu to moje miejsce na Ziemi. Uwielbiam podróżować, ale zawsze lubię wracać do domu. Wiele radości dała mi też cała droga do zostania reprezentantką Polski na Eurowizji 2025. Wszystkie spotkania, kreatywne myślenie, wyjazdy. Ja się po prostu tym cieszę. To są dla mnie cudowne chwile i pomimo zmęczenia - bo jest tego bardzo dużo - jestem szczęśliwa. Bo kreatywne zmęczenie jest fajne. (śmiech) Mam nadzieję, że moje show w Szwajcarii ucieszy wielu ludzi i Polacy będą dumni z tego występu, nad którym tak intensywnie pracujemy.

Wideo
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska