Naukowcy ze Szkoły Głównej Handlowej ustalili rok temu, że do co piątej wsi w Polsce nie docierają żadne busy, autobusy ani pociągi. Od tego czasu ów odsetek wzrósł, bo codziennie znikają kolejne kursy.
Brak komunikacji prowadzi do wykluczenia społecznego milionów ludzi, utrudnia dostęp do edukacji i pracy, podbija wskaźniki bezrobocia i biedy. Aby się przed tym ratować, Polacy kupili w ostatnich trzech latach prawie 4 mln aut osobowych, głównie około 10-letnich. Bez ogólnodostępnego transportu zbiorowego nie rozwiążemy zatem wielu kluczowych problemów, ze smogiem włącznie.
Dlatego tak ważne jest, co znajdzie się w nowej ustawie o publicznym transporcie zbiorowym. Resort infrastruktury pracuje nad nią w ciszy, bez zainteresowania mediów i opinii publicznej. A jest to temat wart ogólnonarodowej debaty, nie tylko podjazdowej wojny lobbystów zabiegających o swe interesy.
Temat jest, owszem, bardzo trudny. Trzeba w jednym akcie prawnym pogodzić, często całkiem sprzeczne, racje. Na pierwszym miejscu musi być dobro pasażerów. Muszą oni – w końcu! – poczuć się jak mieszkańcy cywilizowanego kraju europejskiego, czyli móc bez większego problemu, o wybranej porze, dotrzeć z każdego zakątka Polski do innego zakątka przy pomocy komunikacji zbiorowej.
Warto przy tym zadbać o jakość taboru. Ale przy okazji nie zabić tysięcy polskich firm rodzinnych, które w ostatnich latach wzięły na siebie ciężar zorganizowania czegoś, do czego nie paliły się ani samorządy, ani państwo. Jak się wydaje, ostatnie propozycje resortu nie spełniają tego warunku i wymagają zmiany.
ZOBACZ KONIECZNIE: