- Dowiedziałem się, że ubiłem nielegalnie dwie świnie - mówi Bara. - Co więcej, w informacji wskazana była nawet data. Proceder miał się odbyć 7 kwietnia, a więc tuż przed świętami - dodaje.
Jako żywo nie pamięta, że ubijał cokolwiek poza kotletami na obiad i to raczej drobiowymi niż wieprzowymi.
Poza tym, jedyne zwierzę, które posiada to kot. Pers konkretnie. Żadnej trzody chlewnej nie ma i nie planuje mieć.
Gospodarstwo było, ale kilkanaście lat temu
Widmo nawet dwóch tysięcy kary może zmotywować do błyskawicznego działania. Jerzy Bara, gdy odebrał list, najpierw się zdenerwował. W końcu chodziło o niemałe pieniądze. Emocje były tym większe, że ostatnie zwierzę gospodarskie miał kilkanaście lat temu, a świniobicia to nawet nie pamięta. - Owszem, mam kawałek pola, ale to wszystko są łąki - mówi. - O żadnych świniach ani ich hodowaniu nie ma mowy - dodaje.
Tymczasem w piśmie, czarno na białym stało, że miał. I to dwie, na dodatek, ubił je, nie zgłaszając tego, za co grozi mu grzywna od stu złotych do nawet dwóch tysięcy. Miał czternaście dni, żeby sprawę wyjaśnić. Uznał, że tyle czekał nie będzie. Wsiadł w samochód i pojechał, najpierw do powiatowego lekarza weterynarii, potem do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. W pierwszej instytucji dowiedział się, że list został wysłany zgodnie z prawem.
- Przy mnie szukali w bazie, w której zgromadzone są wszystkie dane rolników i wyszło im, że świń nie mam, ale je ubiłem - dodaje.
Na odpowiedź, że nie ma żadnych zwierząt gospodarskich, nie planuje też powrotu do roli, odesłali go do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, która zawiaduje wspomnianą bazą.
Trzoda ubita, pytanie tylko skąd się wzięła
Łużnianin niewiele myśląc, pojechał na wskazane miejsce. Cała procedura zaczęła się od nowa, czyli tłumaczenie, po co przyszedł, opowieść o tym, że nie ma żadnych zwierząt w chlewiku, zapewnienie, iż nie planuje niczego hodować. - I znowu sprawdzanie bazy danych - opowiada. - Tym razem było nieco więcej informacji, bo o ile ubój został odnotowany, to okazało się, że nie ma zgłoszenia, że posiadam jakąkolwiek trzodę. Coś na zasadzie przychód zero, rozchód dwa - dodaje.
Gdy pracownik ARiMR sprawdził dokładniej, wyszło na jaw, że po prostu ktoś w którymś z biur powiatowych agencji pomylił się, wpisując numer świńskiego stada. Stąd całe zamieszanie. - Nie mam żalu o błąd, tylko o to, że od razu zostałem wzięty niemal za przestępcę - mówi z goryczą. - Kto pracuje, ten się czasem myli. Tylko, zanim wyśle się list z groźbą sankcji, wypadałoby zerknąć na ekran komputera i sprawdzić, czy aby na pewno wszystkie rubryczki się zgadzają - podkreśla.
W środowe popołudnie nie udało nam się skontaktować z kierownictwem biura powiatowego ARiMR w Gorlicach. Szef placówki Mirosław Waląg był na spotkaniu, a jego zastępca na urlopie.
- O ile rozumiem, że zdarzają się błędy, to wydaje mi się, że należy mi się słowo przepraszam - kończy Bara.
WIDEO: Mówimy po krakosku - odcinek 4
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, NaszeMiasto