Zaskroniec, który od kilku dni jest podopiecznym Dzikiego Projektu, umościł się w piwnicy jednego z domów w Kobylance. Było mu ciepło, a i pewnie od czasu do czasu, wpadł mu na ząb jakiś mały gryzoń. Musiał trafić do piwnicy jesienią. Sen zimowy go nie zmorzył, za to postawił na nogi gospodarzy. Nie jest więc trudno sobie wyobrazić, jak zareagowali, gdy zobaczyli, że spomiędzy półek łypie na nich oko jakiegoś „obcego”.
- Na szczęście nie dali się ponieść chwilowym emocjom i po prostu zadzwonili po nas – opowiada lek. wet. Wojciech Wójcik, twórca Dzikiego Projektu. - Postąpili naprawdę odpowiedzialnie, a węże to bardzo pożyteczne zwierzęta – podkreśla.
Bezsenność dopadła też innych
Zaskroniec jest już pod opieką fachowców i ma się dobrze. Weterynarze zadbali, by dotrwał bezpiecznie do wiosny. W tym celu dostał na wyłączność stosowne M1 i bynajmniej nie jest jedynym, któremu tej zimy, potrzebna była ludzka pomoc. Podzielił bowiem los dwóch nietoperzy, trzech popielic i małego jeża – całe to zwierzęce towarzystwo też dało się ponieść pogodowym anomaliom, wymagało dokarmienia i zadbania, by bezpiecznie i w spokoju dotrwało do wiosny.
To nie koniec. W minioną sobotę (13 stycznia) pod skrzydła Dzikiego Projektu trafił… gołąb z poparzonym wolem.
- Ktoś, najpewniej w jak najlepszej wierze, chciał nakarmić ptaki gorącą kaszą, bo myślał, że w mrozy będzie to z korzyścią dla nich – mówi o domysłach Wójcik.
Ptak jest po zabiegu, dochodzi do zdrowia, a wkrótce trafi na wolność.
- Godna pochwały postawa mężczyzny, który zwrócił uwagę na stan ptaka i poinformował nas o tym – dodaje.
Przytulisko dla dzikich
Ekipa Dzikiego Projektu chce stworzyć przytulisko, w którym będzie mogła udzielać pomocy zwierzakom, które z różnych powodów popadły w tarapaty. Co warto podkreślić – nie są żadnymi pseudo-ekologami, nie mają w planach ratowania każdego chorego stworzenia, bo wiedzą, gdzie jest granica dobrze pojętego interesu zwierząt. Dzikie przytulisko miałby się mieścić w Krzywej. Wójcik ma tam ponad osiemdziesiąt hektarów terenu do zagospodarowania, na lecznico-sanatorium dla wszystkich dzikich istot, którym potrzebna jest pomoc.
- Tak naprawdę zaczęliśmy im pomagać już osiem lat temu, bo jakoś nie wyobrażałem sobie, żeby zamknąć drzwi przed zranionym dzikim zwierzęciem, które po krótszym czy dłuższym leczeniu mogło wrócić do natury – podkreśla.
Na początku udzielali pomocy kilkudziesięciu zwierzętom rocznie. Teraz nie ma już dnia, by ktoś nie dzwonił w sprawie poturbowanego jeża, boćka który popadł w kłopoty, potrąconej, ale żywej sarny, puszczyka, którego zdybały koty czy poszarpanego przez psy lisa, albo tak jak teraz z powodu zaskrońca czy nietoperzy.
TUTAJ można wesprzeć DZIKI PROJEKT w ich działaniach. Wystarczy KLIKNĄĆ
Ekipa na czele z Wojciechem Wójcikiem jest zdeterminowana. I się nie daje rozmaitym przeciwnościom losu. Mimo iż działa przede wszystkim w oparciu o to, co znajdzie we własnych kieszeniach oraz z darowizn, zaczęła budowę. Teraz pracę trochę zastopowała aura - śniegi, mrozy, zawieruchy. Ale na okno pogodowe czekają materiały na przyszłe woliery.
Gdyby nie oni, los krogulca z Ropy byłby przesądzony
