Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zakonnik z błyskiem w oku przywódcy, biznesmena

Maria Mazurek
Ojciec Stanisław Wysocki.
Ojciec Stanisław Wysocki. fot. Anna Kaczmarz
Nie jest typowym zakonnikiem: trochę pali, klnie, a jak ktoś go wkurzy, potrafi i huknąć. Ale przede wszystkim cechuje go duża charyzma i wielkie serce. Mowa o Człowieku Roku 2012 "Gazety Krakowskiej", o. Stanisławie Wysockim.

Ludzie Roku Gazety Krakowskiej. Są wśród nich filantropi, wybitni lekarze czy naukowcy, przedsiębiorcy, którzy myślą o czymś więcej niż o cyferkach i pomnażaniu swoich dochodów.

"Gazeta Krakowska" od ponad 20 lat prowadzi plebiscyt, w którym pokazuje i wyróżnia Małopolan. Razem z Czytelnikami nagradzamy ludzi, którzy wzlatują ponad poziomy - tych, którzy nie wahali się narazić na niebezpieczeństwo, by ratować drugiego człowieka; tych, którzy w swojej małej miejscowości stworzyli małą ojczyznę, zakładając chociażby chór dla młodzieży; naukowców, którzy stali się autorytetami i rozsławiają Polskę na całym świecie.

Właśnie trwa XXII edycja plebiscytu. Jesteśmy pewni, że wybiorą Państwo ludzi wyjątkowych, którzy na tę statuetkę zasługują. W zeszłym roku zasłużył na nią ojciec Stanisław Wysocki, przeor karmelitów na Piasku, założyciel Wolontariatu św. Eliasza.

Błysk w oku i lampka wina
Krępy, 55-letni Wysocki, jest zakonnikiem dość nietypowym. Szalenie bezpośredni, nieco kąśliwy, nie owija w bawełnę.
- Do kawy lubię zapalić papierosa. No i zdarza się, że rzucę jakąś "kaśką" albo huknę na moich wolontariuszy. Za to nie piję, no... chyba że lampkę czerwonego wina do kolacji - śmieje się.

Ale ma w sobie charyzmę i siłę, która przyciąga do niego ludzi.

- Gdy moja ciotka poznała o. Wysockiego, zdziwiona zapytała: to zakonnik? Ma błysk w oku przywódcy, biznesmena - opowiada Bartłomiej Jasiński, jeden z wolontariuszy ojca Wysockiego.

W ramach wolontariatu Jasiński odwiedza w szpitalach chorych, organizuje imprezy dla biednych dzieci, bierze udział w akcjach pomocy Polakom na Ukrainie.

Nie ukrywa, że ojciec Wysocki ma w sobie coś, co przyciąga. Spotkał go 12 lat temu, kiedy karmelita przeprowadził się do Krakowa i dopiero co tworzył struktury wolontariatu. Pomaga mu od początku.

- Najbardziej zapadła mi w pamięć wyprawa pod Częstochowę, gdzie w 2005 roku przeszła straszliwa trąba powietrzna. Pojechaliśmy tam z ojcem i innymi wolontariuszami, żeby pomóc tym ludziom. Głównie fizycznie. Trzeba było po prostu wziąć piły w ręce i naprawiać zniszczone przez żywioł dachy, sprzątać, odbudowywać - opowiada.

Była wśród ofiar pewna starsza kobieta, babcia. Opowiadała, że w dzień katastrofy nagle pociemniało, wyszli więc przed dom, zobaczyć, co się dzieje. A tam od lasu szła wielka chmura. Stali chwilę oniemieli, nie wiedząc, co począć. Kiedy się zorientowali, zaczęli uciekać. Schowali się pod schodami, w małej komórce na kartofle. Babcia i jej wnuk. Kobieta myślała, że to trwa wieczność, że nie przeżyją. Zaczęła modlić się. Żeby przeżył wnuk, nie ona.

Takim ludziom pomaga ojciec Wysocki. Wtedy - pod Częstochową - nie wahał się, żeby zakasać rękawy i razem z innymi pracownikami pracować jak robotnik. Habit wcale mu nie ciążył.

Nauka kontra duszpasterstwo
A tak naprawdę zapowiadało się na to, że karmelita poświęci się karierze naukowej, a nie duszpasterskiej czy też wolontariatowi.
Studiował w Rzymie, tam robił doktorat. Potem na uniwersytecie w Monte Cassino wykładał teologię moralną. W okolicy objął też parafię.

- Niesamowite, jak tam wciąż żyje pamięć o naszych żołnierzach od Andersa. Starsze Włoszki doskonale ich pamiętają, pokazują pamiątki, które nasi chłopcy tam zostawili - opowiada zakonnik.

Potem wrócił na obrzeża Rzymu, gdzie karmelici przejmowali właśnie szpital. Zaproponowano mu posadę kapelana.
- I ta praca wkrótce wciągnęła mnie tak bardzo, że w pewnym momencie zrozumiałem, iż muszę wybrać: albo poświęcam się nauce, albo duszpasterstwu. Wybrałem to drugie - opowiada.

Szpital to wachlarz życia
W 2001 r. krakowski Szpital im. J. Dietla potrzebował kapelana. I tak ojciec Wysocki, po 27 latach spędzonych we Włoszech, wrócił do kraju.

- Szybko zobaczyłem, że i w Polsce, tak jak na Zachodzie, wyznacznikiem poziomu szpitali są certyfikaty, specjalizacje, papiery. Zanika ten podstawowy aspekt lecznic, to słynne "dobro pacjenta jest najważniejsze". Lekarze więcej czasu spędzają wypełniając druczki i formularze, niż rozmawiając z pacjentami - tłumaczy.

Chciał przywrócić do krakowskich szpitali ten "ludzki aspekt". - Pacjenci, szczególnie starsi, już bardzo schorowani i samotni, potrzebują często najprostszych gestów: żeby ktoś się do nich uśmiechnął, zatroskał, żeby podał szklankę wody - opowiada karmelita.

Tak zrodziła się idea wolontariatu. Wysocki zebrał kilkunastu młodych ludzi (teraz jest ich około 80) i poprosił, by odwiedzali pacjentów w krakowskich szpitalach.

- Czasem komuś uboższemu trzeba kupić jabłko. Czasem kogoś zwieźć do bufetu, a czasem nakarmić. Ale przede wszystkim chodzi o to, żeby z pacjentami rozmawiać. By czuli, że ktoś się o nich troszczy - mówi.

Do tych "zwykłych" odwiedzin dochodziły kolejne inicjatywy księdza: a to zrobić w szpitalu jasełka, a to zorganizować mikołajki, dać tym pacjentom serduszko z piernika...

Ojciec Wysocki wprowadził też do szpitali... terapię śmiechem. - Zapraszam komików, po to by pacjenci choć na chwilę zapomnieli o badaniach, chorobie, o samotności - tłumaczy.

I dodaje: Czasy są takie, że ludzie idą przez życie przebojem. Liczy się piękna bryka i drogie perfumy. Nawet staruszkowie pokazywani w reklamach są zadbani i weseli. Wolontariusze uczą się w szpitalach prawdziwego życia. Oswajają się ze śmiercią, chorobą. Widzą, że starość bywa trudna, że często boli, śmierdzi. Szpital przecież nie jest izolatką. Jest wachlarzem prawdziwego życia: tu się rodzimy, chorujemy, wracamy do zdrowia, umieramy.

Karmelita powtarza swoim wolontariuszom: jesteście wspaniali. - Pójść z puszeczką raz w roku na godzinę czy dwie to nie jest trudne. Trudno jest ofiarować swój czas każdego tygodnia. Świątek czy piątek, mróz czy deszcz. Bez fajerwerków, oklasków, bez błysku reflektorów.

Odwdzięczą się mlekiem
Pomaga też Polakom na Ukrainie. Karmelici mają swoją bazę w Sąsiadowicach, niedaleko Lwowa. Jeździ tam kilka razy do roku. Organizuje akcję "Biała niedziela". Bierze z Krakowa kilku lekarzy, którzy badają mieszkańców Sąsiadowic - głównie Polaków, ale jak przyjdą Ukraińcy, to też nie ma problemu. - To są ludzie, którzy mają po 50 lat, a nigdy jeszcze żaden lekarz ich nie dotykał - opowiada.

Organizuje też półkolonie dla polskich dzieci. Dzieciaki malują, bawią się, uczą. - Zdarzy się, że przyjdzie ukraińskie dziecko. Przecież się go nie wyrzuci. A potem wygra jakiś konkurs i trzeba na szybko jechać do Lwowa po książeczkę po ukraińsku, bo mamy przygotowane tylko polskie - śmieje się ojciec Wysocki.

Mówi, że tak serdecznych ludzi jak tam, ze świecą szukać. Bieda aż piszczy, a oni, żeby się odwdzięczyć, przyniosą domowe masło albo mleko w plastikowej butelce.

I wtedy przychodzi wzruszenie i ta pewność: robię to, co trzeba.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska