Wojna na Furmanowej. Tym razem jednak górale z tej wysoko położonej dzielnicy Zakopanego nie walczą z urzędnikami z magistratu, ale między sobą. Gdy udało się im w końcu uprosić gminę, by naprawiła drogę, a robotnicy mieli już braćsię do pracy, jeden z mieszkańców zablokował swoimi samochodami przejazd. Interweniowała policja, urzędnicy i radny.
Dojazd na Furmanową jest zmorą zarówno urzędników z wydziału inwestycji i drogownictwa zakopiańskiego magistratu, ale i mieszkańców tej części miasta. Dojechać do nich można jedynie przez sąsiednią gminę Poronin, bo droga prowadząca z Zakopanego praktycznie nie istnieje. Nawet traktor ledwo sobie na niej radzi.
Tymczasem w miniony piątek okazało się, że również ta, trochę lepsza droga przez Poronin (chociaż równie uciążliwa, zwłaszcza dla samochodów osobowych), stała się nieprzejezdna. A to za sprawą jednego z mieszkańców, który zaparkował na niej dwa swoje samochody. Aut w żaden sposób nie dało się ominąć. - Jesteśmy uziemieni. Ani w jedną, ani w drugą stronę nie da się przejechać. Siedem domów jest kompletnie odciętych od świata. Nie wiem, co będzie jak wybuchnie pożar, albo ktoś zachoruje - mówił Jacek Kalata, jeden z mieszkańców.
Z kolei pan Stanisław Lasak nie dojechał w piątek do pracy. - I nie wiem, co dalej będzie. Właściciela tych aut nie ma i nie wiadomo, czy je usunie, czy nie - żalił się pan Andrzej.
Co więcej w tym samym czasie miały rozpocząć się prace przy remoncie drogi. Urząd miasta postanowił wykonać jej odwodnienie (to woda najczęściej niszczyła nawierzchnię) i drogę nieco utwardzić.
W piątek nie dało się jednak przeprowadzić inwestycji. Ciężki sprzęt nie był w stanie dojechać na miejsce. - Jak nie będzie się dało robić, to wracamy - grozili robotnicy.
Okazuje się, że samochody są własnością jednego z mieszkańców Furmanowej Andrzeja P., który mieszka w górnej części tej dzielnicy. - On upiera się, że droga jest jego własnością i nie pozwoli, by po niej jeździć - wyjaśniał Jacek Kalata.
Góral, który zablokował drogę, nie pokazał się oburzonym mieszkańcom, którzy zebrali się przy jego zaparkowanych autach. Nie było go również w domu.
Zaalarmowana za to została policja. Mundurowi jednak nie wiele pomogli, bo według urzędu miasta, droga faktycznie leży w terenie prywatnym. - A to oznacza, że nie możemy tutaj działać. Nie możemy zamówić lawety, by ściągnęła blokujące przejazd samochody - tłumaczył góralom policjant z drogówki, który interweniował.
W sprawę zaangażował się też radny Marek Trzaskoś. Dopiero jemu udało się porozumieć z Andrzejem P. Okazuje się, że mężczyzna zablokował drogę, bo bał się, że planowane przez gminę odwodnienie odetnie go od działek rolnych i jego lasu, jaki ma poniżej spornej drogi (odwodnienie powstałoby na działce skarbu państwa, tuż obok ziemi P.). Pertraktacje niewiele jednak dały.
Drogę udało się udrożnić dopiero w sobotę. Andrzej P. zgodził się na usunięcie aut, ale musieli to jednak zrobić mieszkańcy, a nie on sam. Nie pozwolił jednak utwardzić przejazdu. W efekcie spora część drogi została naprawiona, ale nie na odcinku Andrzeja P.
Wojna o drogę. Tylko z kim?
Mieszkańcy w ostatnich miesiącach dali się poznać urzędnikom i mediom, jako ludzie, który walczą z magistratem o dojazd do domów. Wojna toczyła się między urzędem, a góralami. Tak się wydawało. Teraz na Furmanowej otworzył się drugi front walk. Okazuje się, że między mieszkańcami nie ma pełnego porozumienia co do spornej drogi. Jak widać, część podziela opinię urzędników, że przejazd nie leży na terenie gminnym, ale prywatnym.
Jak dla mnie oznacza to jedno: przy wewnętrznej wojnie nie ma co liczyć na szybkie powstanie nowej, przejezdnej i bezpiecznej drogi.
Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!