https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zbrodnia w Tenczynku. Kominiarz zabił za dług

Artur Drożdżak
ROBERT SZWEDOWSKI
To historia jak z filmu "Dług" w reż. Krzysztofa Krauzego, w którym dręczona ofiara zabija swoich prześladowców i staje się katem. 36-letni Paweł P. przyznaje, że film widział, ale nie przypuszczał, że sam znajdzie się w takiej sytuacji.

- Zabiłem, bo nie miałem szans na wyjście z finansowych tarapatów i powstrzymanie rosnącej presji wierzyciela - mówi.
Po dwóch latach od tragedii Sąd Okręgowy w Krakowie skazał właśnie mężczyznę na 10 lat więzienia. Ma też zapłacić ponad 20 tys. zł odszkodowania wdowie i jej dziecku. Wyrok nie jest prawomocny.
Wysoki, szczupły Paweł P. to mistrz kominiarstwa, mieszkaniec Tenczynka koło Krakowa. Firmę odziedziczył po ojcu i szybko dorobił się domu, działki, kilku samochodów i trojga dzieci. Sielanka skończyła się w 2004 r., gdy firma transportowa jego żony zaczęła gorzej prosperować.

- Wtedy zaczęło się moje nieszczęście - mężczyzna opowiadał na sali rozpraw. Postanowił sprzedać jedno z aut firmowych żony. Tak trafił do Wiktora Ż., też mieszkańca Tenczynka.
- Na początku był miły, zawsze uśmiechnięty, umiał porozmawiać - tak mężczyznę wspomina oskarżony. Paweł P. wziął od Wiktora Ż. pożyczkę w wysokości 30 tys. zł i czekał aż pośrednik spienięży jego samochód. Potem skusił się jeszcze na 50 tys. zł kredytu na wysoki procent. - Nagle okazało się, że pieniądze ze sprzedaży mojego auta poszły na spłatę kredytu, a odsetki rosły i rosły. Wierzyciel zaczął domagać się kolejnych rat - opowiada P. Popadł w kłopoty finansowe. Wziął nowe kredyty, tym razem w bankach, by spłacić wierzyciela. Odsetki stały się zabójcze.

- Zaczęły się groźby wobec mnie i mojej rodziny. Ż. mówił, że ktoś porwie mi córki, ja lub żona zginiemy, a dom spłonie - wspomina Paweł P. Bał się iść na policję, zżerały go strach i nerwy.
Kiedy w nocy z 6 na 7 sierpnia 2006 r. Wiktor Ż. zjawił się w domu P., doszło do awantury. Wierzyciel żądał kolejnych 40 tys. zł, wsadzał oskarżonemu pistolet gazowy do ust.
- Już jesteś trupem - rzucił w pewnym momencie i chciał gdzieś zadzwonić. Paweł P. nie wytrzymał napięcia i pobiegł do łazienki po klucz francuski. - To nim zadałem śmiertelne ciosy w głowę Wiktora Ż. - Paweł P. ścisza głos.

Zawinął zwłoki w dywan, a głowę denata okręcił workiem foliowym, po czym uciekł do Krakowa, a stamtąd autobusem do Łodzi.
- Wynająłem pokój w hotelu Boss i myślałem jak skończyć z sobą. Zostawiłem list do żony - wyjaśniał przed sądem. Próbował się powiesić, ale zbyt słaby sznurek urywał się pod jego ciężarem. Zgłosił się na policję. - Działałem w granicach obrony koniecznej - tłumaczył na przesłuchaniu.
Krakowski sąd uznał, że 36-letni oskarżony jest winny zabójstwa, działał z zamiarem bezpośrednim. Sąd przyjął wersję mężczyzny, że zbrodni dokonał, by uwolnić się od dręczyciela.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska