W tym okresie bardziej jesteśmy zdani na meteorologów, niż w lecie czy w zimie. Wtedy wydaje się, że w lepszym położeniu są mieszkańcy takich szerokości geograficznych, na których jesieni,
w naszym pojęciu, właściwie nie ma.
Nie jesteśmy jedynym krajem korzystającym ze złotej jesieni, która jest zjawiskiem naturalnym przy sprzyjających układach wyżowych, kiedy duże połacie ziemi i zbiorniki wód na południu zachowują jeszcze ciepło letniego słońca, ale nie są już tak intensywnie nagrzewane jak w lecie, zaś tereny północne nie zdążyły się jeszcze wyziębić.
Za tym swoistym urokiem Krakowa tęsknią łowcy dobrej fotografii, smakosze-esteci piękna uwalniającego się spod zasłony...
Wprawdzie już od św. Anki mamy zimne wieczory i ranki, słońce z dnia na dzień zachodzi coraz wcześniej, skracając dzień, a wydłużając noc.
Kiedy jeszcze w lecie chowało się w Krakowie, patrząc z Wawelu, gdzieś na wysokości stadionu "Wisły", to teraz, kryjąc się za kopcami Piłsudskiego i Kościuszki, przeszło już poza Bielanami
i przekroczyło Wisłę, schodząc pod horyzont na tle jesiennych mgieł.
Tegoroczny październik w Krakowie nie zapowiadał się dobrze. Przywitał mieszkańców i gości chłodem i deszczem, a jeżdżące na sygnałach karetki pogotowia dawały znać, że nie były to dobre dni dla osób zagrożonych nagłymi zmianami ciśnienia i temperatury.
Planty zostały pokryte grubą warstwą opadających liści, co sprawiało wrażenie, że październik zamienił się w rolach z listopadem.
Co zaradniejsi zaczęli już ubierać cieplejsze ubrania, szczepić się przeciwko grypie, ogrzewać mieszkania, chociaż pewnie i oni nie tracili nadziei, że złota jesień zjawi się lada chwila.
Trudno było wróżyć z babiego lata, ale pająki tego roku wykazywały wyjątkową aktywność i snuły swoje pajęczyny nie tylko po wszystkich kątach, ale wdrapywały się na sufity, szczelnie zakładały sieci na balkonach, wykorzystywały każdą dziuplę drzew, każde mniej używane okno i łowiły
w zastawione pułapki mnóstwo owadów, nieroztropnych i nieceniących sobie życia.
Turyści nie zrazili się złą pogodą, a nowa fala studentów, która napłynęła na uczelnie krakowskie właśnie w pierwszych dniach października, nie miała wyboru, zajęta poszukiwaniem stancji
i stołówek, a także urządzaniem sobie życia na nadchodzący rok akademicki.
Okazało się jednak, że tak jak wszystko (może tylko z pewnymi wyjątkami), tak i pogoda
w Krakowie nie zawiodła i złota jesień zawitała do niego w całej krasie, co szczególnie widać
na Plantach, ale także w zielonym otoczeniu miasta.
Nie trzeba dodawać, że ten zastrzyk złotego słońca, zwłaszcza kiedy wstaje i zachodzi, dodaje uroku zabytkom i ludziom.
Zabytki, prawie tak jak człowiek, bez słońca i ciepła odstraszają, stają się zimne i niewidoczne.
Słońce w tym okresie ma do spełnienia więcej zadań niż w lecie - by oświetlić i ogrzać musi się przebić przez warstwy mgły, która jest w stanie zakryć wszystko, ale pod wpływem promieni słonecznych rzednieje, stopniowo pokazując przedmioty jakby przez muślinową zasłonę, a dopiero po czasie w całej ich wspaniałości.
Za tym swoistym urokiem Krakowa tęsknią łowcy dobrej fotografii, smakosze-esteci, bo czar uwalniający się spod zasłony jest symbolem wszystkiego co piękne, jak mitologiczna bogini Afrodyta, wyłaniająca się z piany morskiej, patronująca pięknu, kwiatom, miłości i pożądaniu.
Poza dobrym samopoczuciem ludzi przeżywających złotą jesień (oby się to odnosiło także do ich wieku, a nie tylko do pogody), jest jeszcze jedna korzyść, która się z nią wiąże.
Otóż przychodzi ona sama, nie trzeba za nią płacić. Jest darem natury, za który powinniśmy być wdzięczni.