Nie dość, że gorlickie pogotowie od poniedziałku będzie pracowało nie jak do tej pory w trzy, ale w dwuosobowych zespołach, w środowisku sanitariuszy i ratowników coraz głośniej jest o problemach z obsadzeniem wszystkich dyżurów. Ci zgodnie twierdzą, że problem wynika właśnie z ograniczenia liczby pracowników niemedycznych.
Informacje, które dotarły do nas natychmiast dementuje dyrektor szpitala specjalistycznego Marian Świerz.
- Pewne problemy wynikają z zaplanowanej jeszcze w starym układzie organizacji pracy zespołów, dużej ilości urlopów w czerwcu i w lipcu. Są to uwarunkowania przejściowe i nie spodziewam się tutaj problemów z pozyskaniem ratowników, gdyby zaistniała taka potrzeba - tłumaczy.
Od poniedziałku w zespołach wyjazdowych gorlickiego pogotowia będą pracować tylko ratownicy medyczni posiadający uprawnienia kierowcy. Ci, którzy do tej pory pracowali w pogotowiu jako kierowcy, będą zajmować się transportem wewnątrzszpitalnym. Nikt nie straci pracy. Dotychczas w zespołach ratownictwa medycznego pracowali zarówno pracownicy zatrudnieni na umowę o pracę, jak i na umowach kontraktowych.
Dyrektor zapowiada, że po reorganizacji pracy pogotowia, jeśli zajdzie taka potrzeba, będzie ogłoszony konkurs na ewentualną brakującą liczbę godzin do obsadzenia. Dzisiaj trudno mówić o kosztach takiego rozwiązania. Stawki za dyżury mają być średnią złożonych ofert.
Od poniedziałku wszystkie zespoły podstawowe gorlickiego pogotowia będą pracowały w dwuosobowym składzie każdy. Teraz ratownik czy sanitariusz musi mieć również uprawnienia do prowadzenia karetki. Trzy osoby, w tym lekarz, nadal pozostaną w jednym zespole specjalistycznym.
W ten sposób pracują zespoły w całym kraju, bo dopuszcza to Ustawa o Państwowym Ratownictwie Medycznym.
W zaistniałej sytuacji chodzi oczywiście o pieniądze. Pogotowie jest w strukturach szpitala, którego budżet musi się zamykać. Do tego dochodzi systematyczna konieczność zmiany taboru. Tylko w tym roku na zakup jednej karetki szpital wyda 280 tysięcy złotych. Stąd też potrzeba oszczędności.
Najwięcej kontrowersji i emocji budzi sytuacja, kiedy trzeba obsłużyć zdarzenie, w którym np. z Ropy do Gorlic trzeba wieźć pacjenta i resuscytować go, skoro jeden ratownik musi być jednocześnie kierowcą. Dyrektor Marian Świerz twierdzi, że przy sprawnej organizacji pracy i zgraniu zespołu jest to jak najbardziej możliwe. Zapowiada też, że ponad obowiązujące standardy gorlickie zespoły ratownicze będą wyposażane w tzw. automatyczne urządzenia do masażu klatki piersiowej, które są w stanie w tej czynności zastąpić człowieka.
- Prawda jest taka, że bez tego urządzenia nawet w zespole trzyosobowym resuscytacja najczęściej nie następowała w trakcie jazdy karetki tylko po jej zatrzymaniu, podczas postoju - tłumaczy dyrektor.
W sytuacji, gdy trzeba znosić pacjenta z czwartego piętra lub co gorzej nieść go kilkadziesiąt metrów do karetki, gdzieś w podgorlickiej wiosce, gdzie nie ma dojazdu pod dom, dodatkowo dźwigając dość ciężki sprzęt medyczny, ratownicy będą mogli liczyć na wsparcie.
Wówczas kierownik zespołu musi być w stałej łączności z dyspozytorem w Tarnowie i w każdej chwili może poprosić o wsparcie inny zespół ratownictwa lub jednostki straży pożarnej.
Ziarno niepokoju wykiełkowało wśród załogi pogotowia, w której rezygnując z części pracowników, jednocześnie ich zdaniem planuje się organizację naboru pracowników do pogotowia z innych jednostek medycznych z Jasła czy Tarnowa. Dyrektor szpitala na te zarzuty odpowiada, że nie dzieli ratowników na tych z Gorlic i z Jasła, Nowego Sącza czy Tarnowa. - Ratownicy z naszego terenu dyżurują w sąsiednich jednostkach i odwrotnie, nie jest to nic szczególnego. Już dzisiaj mamy samodzielnych ratowników zatrudnionych na umowach kontraktowych z różnych okolic i głównie nimi będziemy się wspierać, gdyby zaszła taka potrzeba - zapewnia.
Co więcej, nie przewiduje się również zwiększania liczby pracowników etatowych w zespołach wyjazdowych.
- W naszym województwie funkcjonują pogotowia oparte prawie wyłącznie na pracownikach kontraktowych. Z punktu widzenia pracodawcy to najwygodniejsza i najbardziej elastyczna forma zatrudnienia. U nas pracownicy na kontrakcie będą nadal stanowić niewielki udział w całości zatrudnienia - tłumaczy Marian Świerz.
Co więcej, zmiany organizacyjne w pogotowiu oznaczają również podwyżki. Płace znacznej części pracowników pomocy doraźnej zostaną zrównane z płacami w zespołach ratownictwa medycznego, czyli pracownicy ci uzyskają podwyżkę. Do tej pory sprawa ta była kością niezgody wśród pracowników i budziła bardzo negatywne odczucia tych, którzy niejednokrotnie za znacznie cięższą pracę, nawet uwzględniając jej inny charakter, w zespołach transportowych otrzymywali niższe wynagrodzenie. Ponadto dyrektor zapowiada rotację pracowników, co korzystnie wpłynie na wymianę ich doświadczeń.
- Wprowadzane u nas zmiany organizacyjne to nic nowego - uspokaja na koniec dyrektor Świerz. - Na przykład w Nowym Targu, Zakopanem, Myślenicach czy np. Wojewódzkim Pogotowiu Ratunkowym w Katowicach, funkcjonują zespoły dwuosobowe. To ostatnie zatrudnia ponad 1500 osób, a roczna liczba wyjazdów wynosi około 180 tysięcy. Dodam jeszcze, że np. w województwie zachodniopomorskim nigdy nie było zespołów podstawowych trójosobowych - kończy dyrektor.
Zdaniem dyrektora szpitala
Gorlicki szpital, jak każda inna tego typu jednostka służby zdrowia, to jeden organizm, w którym szczególną rolę odgrywa opieka doraźna. W jej skład wchodzą właśnie Zespoły Ratownictwa Medycznego, Szpitalny Oddział Ratunkowy, a także Opieka Całodobowa. Ważny jest czas i koordynacja działań, stąd też zmiana polega na tym, że będzie jedna osoba - koordynator, która będzie czuwać nad sprawnym działaniem opieki doraźnej. Oczywiście standardy postępowania będą jednolite, podobnie rzecz będzie się mieć także między innymi z wynagrodzeniami osób o takich samych kwalifikacjach.