Gdy trafił do szpitala, miał w brzuchu guza rozmiaru głowy dorosłego człowieka. Przed pierwszym zabiegiem (przeszedł ich w sumie 20) obiecał mamie: "Wyjdę z tego szpitala na własnych nogach". Matka w płacz. Minęły dwa lata i wczoraj Patryk spełnił swoją obietnicę.
- Nie mamy dużo czasu - ostrzega na początku naszej rozmowy. - Proszę szybko zadawać pytania, bo wyjeżdżamy do Ostrowca. - Co najpierw zrobisz w domu?
Patryk: - Nie wiem. Wszystko. Najpierw położę się na swoim łóżku, potem na piłce. To taki puf. I chcę jeść! - śmieje się.
Gdyby dwa lata temu ktoś powiedział Patrykowi lub jego mamie, że tyle czasu spędzą w szpitalu, nie uwierzyliby. Patryk rósł zdrowy i silny. Nagle: rak! Zeżarł mu cały przewód pokarmowy. Zostały uszkodzone jelita, trzustka.
Najpierw była chemioterapia i walka z olbrzymim guzem. - Nie rozumiałam, jak on się zmieścił w tak małym ciele mojego syna? On miał dopiero dziewięć lat! - zastanawiała się Magdalena Budzeń. Potem lekarze "składali" z powrotem całą jamę brzuszną. Patryk w ciągu dwóch lat przeszedł 20 poważnych operacji! Siedem miesięcy spędził na intensywnej terapii, z czego pięć w śpiączce farmakologicznej. - Lekarze nie dawali mi żadnej nadziei. Ze współczuciem patrzyli, nie wierzyli, że Patryk z tego wyjdzie - wspomina pani Magdalena.
Przez cały ten czas chłopiec żywiony był dożylnie i dojelitowo. Musiał zapomnieć o ulubionych przysmakach: smażonym kurczaku, frytkach i ciastkach. Nawet o łyku zwykłej wody. Miesiącami był podpięty kablami do mnóstwa worków i sprzętów, z których jego organizm dostawał niezbędne leki. Po chemii i sterydach miał problemy z kośćmi, nie mógł chodzić.
Po raz pierwszy od półtora roku - w dniu swoich 11. urodzin (9 listopada ub.r.) wypił 50 ml wody i zjadł okruszek tortu.
Dziś jego życie nabiera tempa. Wstaje z łóżka, chodzi. - Najważniejsze, że już mogę jeść - cieszy się Patryk. - Na razie to tylko zupy i gotowane kurczaki. Ale już ułożyłem jadłospis marzeń: rosół mamy, zupa jarzynowa babci i gołąbki dziadka. Czekam, kiedy będę mógł pójść do McDonaldsa - dodaje.
Lekarze planowali go wypuścić do domu dopiero na przełomie kwietnia i maja. We wtorek chłopiec dowiedział się, że święta jednak spędzi w Ostrowcu. Gdy o tym usłyszał, najpierw był blady jak ściana, potem czerwony jak burak. Łzy w oczach a później krzyk: "yes, yes, yes!". Nie wierzył do ostatniej chwili. - Gdy po raz pierwszy dostał zupę, smakował, obwąchiwał ją z różnych stron. Był wniebowzięty - mówi Jan Wabrzach, dziadek Patryka. - Profesor Mikołaj Spodaryk, ordynator oddziału leczenia żywieniowego, w wielkiej tajemnicy przed wszystkimi zdradził, co mogę mu dać dobrego na święta. Nie powiem co - zastrzega dziadek.
Krytycznych momentów było wiele. Patryk i jego bliscy nie chcą dziś do nich wracać. - Ten temat skończony - ucina mama.
Lekarze dodają, że takiego twardziela dawno w Prokocimiu nie było. Kiedyś prof. Spodaryk zapytał panią Magdalenę, jak się czuje Patryk po kolejnym zabiegu. Odpowiedziała, że jej dzielny kurczaczek się trzyma. - Kurczaczek? Przecież to tytan - zauważył lekarz. I to prawda.
- To, że Patryk żyje, to cud , ale i ciężka praca jego, jego mamy i lekarzy - podkreśla dr Małgorzata Chrupek z oddziału chirurgii szpitala w Prokocimiu.
Trwa plebiscyt "Superpies, Superkot!". Zgłoś swojego zwierzaka i zgarnij dla niego nagrody!
Euro 2012 coraz bliżej! Zobacz, co będzie się działo w Krakowie
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!