Jest Pan twardzielem?__
Nieee. Nie sądzę.
Nie chuliganił Pan na tym swoim Kazimierzu?__
Byli lepsi.
Ale bić to się Pan chyba potrafił?__
Laliśmy się ostro z chłopakami z Podgórza na moście raz jednym raz drugim, raz na tym
od Krakowskiej, raz na tym od Starowiślnej.
Byliście na bakier z prawem?__
Pewnie, ale skala naszych przestępstw nie była imponująca. Czasem chodziliśmy, jak to się mówiło, "na śtrekę", czyli nasypy kolejowe, gdzie z pociągów "wypadały" różne interesujące rzeczy.
Pierwszy kontakt z milicją?__
Pamiętam doskonale. Wychodziłem ze szkoły na Miodowej, kiedy wyleciała mi czwórka, wypchnięta przez nowo rosnący ząb. Moda była wówczas na strzelanie z procy, takiej gumki przywiązywanej
do palców ręki. I ja tym zębem strzeliłem sobie na wiwat. Na nieszczęście puknął w szybę przejeżdżającej garbuski warszawy, która była... milicyjnym radiowozem.
Co za pech!__
Rozsierdzony pan władza potraktował sprawę bardzo poważnie. Złapał mnie za kołnierz, wrzucił do samochodu i podwiózł ze sto metrów do najbliższego komisariatu. Tam spłoszonego gówniarza, czyli mnie, przepytał, gdzie mieszkam i wysłał mundurowego funkcjonariusza po mojego ojca. Dopiero gdy się okazało, że to stateczny obywatel miasta, oswobodzono mnie.
Tyle zamieszania o mleczaka?__
Na usprawiedliwienie pana milicjanta mogę tylko powiedzieć, że na co dzień miał biedak do czynienia z bardziej złośliwymi wybrykami, więc nie miał serca dla takich kajtków jak ja.
?__
Wie pani, Kaźmierz to był mordobijski, zakapiorski rejon. Wiele się działo. Ale jeśliśmy kradli (ja chyba nie, bo nie pamiętam), to raczej cukierki, ciastka czy bułkę, nic większego. To była taka raczej mikroprzestępczość.
Borewicz nie wzorował się na milicjantach z Kazimierza?__
Zarzuca się mu nawet, że nie wzorował się na żadnych. Mówiono, że to postać nierealistyczna. Co to bowiem za facet, co po angielsku mówi...
... Gra w tenisa i chodzi do sauny.__
A na dodatek dość szybko myśli. Mówili mi: panie, co to za serial realistyczny?! Jak pan pstryknie palcem, to helikopter panu na pomoc nadlatuje! Panie, peerelowski glina to jeździ na rowerze, ledwie czyta i prowadzi sprawy Józka, co to ze szwagrem włamał się do magazynu, łamiąc zamek łomem i ukradł skrzynkę wina marki wino. Tak se kpiono. Był nawet taki popularny dowcip, że milicjanci zawsze chodzą trójkami, bo jeden umie czytać, drugi pisać, a trzeci jest po to, by tych dwóch intelektualistów pilnować.
To po co był Pan taki mądry?__
Bo byłem z innej gliny ulepiony. Prawda jest jednak taka, że taki facet mógł funkcjonować w tych służbach. Takich Borewiczów, zawodowych, w cywilu, chodzących w tweedowych marynarkach, poznałem ze trzech. Jeden nazywał się Sylwek K. i był ekspertem wydziału zabójstw Komendy Głównej. Znał nawet więcej języków niż Borewicz.
Moim skromnym zdaniem ten pana Borewicz za mało strzelał.__
Na 21 odcinków parę razy wyciągałem broń. Ale zawsze, gdy to robiłem, mój partner, porucznik Zubek, patrzył na mnie pobłażliwie i mówił: Panie, daj pan spokój. Co to Chicago na Marszałkowskiej pan chce robić? I dlatego ja trochę dzisiejszym twórcom kryminalnych filmów zazdroszczę, bo teraz to oni wszystko mogą napisać i nakręcić, co tylko im wyobraźnia podpowie. Myśmy wtedy, w PRL-u, mogli co prawda nakręcić scenę ostrej strzelaniny po korytarzach Forum. Tylko tego nie robiliśmy, bo nikt by w to nie uwierzył.
Za to kobiet Panu nie brakowało?__
O, tu wchodzimy na bardzo grząski grunt, bo wszystkie żyją i co jakiś czas się z nimi spotykam, więc nie dam się wciągnąć w dyskusję. Faktycznie, było ich sporo.
Jak to nawet skrupulatnie podliczył reżyser Krzysztof Szmagier, na jeden odcinek przypadają dwie i pół kobiety. Nie uderzyła Panu woda sodowa od tych kobiet i popularności?__
Nikt nie jest sędzią we własnej sprawie. Ja naturalnie mam taki odruch, żeby od razu zaprzeczyć, ale niech się lepiej inni wypowiadają.
Wykorzystywał Pan swoją popularność?__
To się samo działo. Nie starałem się nawet. Raz zachorowała mi córka, siedzę w przychodni w Podgórzu, mam numerek, jest tłoczno, czekam. Idzie jedna pielęgniarka, zwalnia, patrzy na mnie, za chwilę idzie druga, chyba wysłana przez tę pierwszą, też patrzy, szepcą coś do siebie. Po pięciu minutach lekarz prosi mnie do gabinetu bez kolejki. Na małpę zaś kupowałem szynkę w czasach PRL-u.
Na małpę?__
Na znaną twarz, tak się mówi. W czasach, gdy nie było mięsa, nigdy nie wchodziłem do sklepów, gdzie były kolejki. Za to często zaglądałem do mięsnego, w którym prócz pustych haków, były tylko ekspedientki. Mówiłem głośno "dzień dobry" do pani, która ścierą na miotle myła podłogę. Ona podnosiła wzrok i krzyczała na zaplecze: Zośka, zobacz kto do nas przyszedł. Wychodziła Zośka i mówiła: ooo! Co by pan chciał? Ja mówię, że cztery plasterki szynki. A że nic nie było, to mi je odkrawały ze swojego przydziału.
A z kobietami też było łatwiej?__
Było trudniej. Nigdy nie wiedziałem, gdy jakaś pani uśmiechała się do mnie zachęcająco, czy chodzi jej o Cieślaka, czy o Borewicza? Z tej niewiedzy to się we mnie zrodził nawet taki rodzaj hamulca. No bo trzeba chyba być kretynem i traktować te sprawy jak zdmuchnięcie świeczek z tortu, żeby się z tym dobrze czuć.
Panie Bronisławie, a kto tak naprawdę wymyślił Borewicza? Porucznik miał się przecież nazywać Bolski?__
Ale mnie się okropnie ten Bolski nie spodobał. Przez pierwsze tygodnie zdjęć bohater więc nie miał ani imienia, ani nazwiska. Wreszcie kręcimy scenę w pokoju, gdzie na łóżku pod kołdrą śpi fryzjerka, z którą ja się przez chwilę przyjaźnię, a tu wchodzą bandyci. Ja zaczynam się z nimi bić, ona się gdzieś tam chowa i ma krzyczeć do mnie, ale co ma krzyczeć? A że prywatnie mówiono do mnie Sławek, więc ona spod tej kołdry: Sławek, Sławek! I tak porucznik został Sławomirem.
A nazwisko?__
Nadal go nie miał, aż przyszło do kręcenia takiej sceny, kiedy major ma nacisnąć guzik starego interkomu i powiedzieć: Poproście tu do mnie porucznika.... No i jakiego tu prosić? Ojcem chrzestnym był chyba elektryk z pionu techników, który nagle mówi: A ja się nazywam Borowicz, więc może by tak? No i zrobiliśmy z Borowicza Borewicza.
Borewicz żywił się Cieślakiem?__
Zawodowi aktorzy zagrają pewnie i mleko. Ja, jako mało doświadczony aktor, nie umiałbym zagrać postaci, która dla mnie, Cieślaka, byłaby obca, albo nieakceptowalna. Nie grałem milicjanta, grałem faceta, którego jakbym poznał na wakacjach, mógłbym polubić. Gdy Szmagier pisał cztery pierwsze odcinki filmu, nie znał mnie w ogóle, gdy pisał kolejne, po siedmiu czy dziesięciu latach, znał mnie doskonale.
Wykorzystywał to?__
Oczywiście. W jednym odcinku opowiadam stewardesie całkiem prawdziwą historię mojego całkiem prywatnego, połamanego nosa. Ten zlepek Cieślak-Borewicz jest naprawdę subtelniejszy niżby się zdawało.
Trudno Panu od tej gęby gliniarza uciec. Komendant w "Mroku", teraz znów jakiś policjant w polsatowskim serialu "Malanowski i partnerzy".__
Prywatny detektyw, który ma - mówiąc językiem młodzieżowym - wypasione w sprzęt biuro, usytuowane w centrum Warszawy, do którego przychodzą różni ludzie i mówią: Może mi pan pomóc. Siadają za biurkiem i opowiadają mi jakąś historię, która jest początkiem jakiegoś dochodzenia, które ten Malanowski z moją twarzą prowadzi przy pomocy dwojga młodych ludzi.
Nie marzy się Panu romantyczna rola?__
(śmiech) Młodsza córka mojego młodszego brata jest zawodową aktorką i grywa w komediach romantycznych między innymi. A ja? Cóż, ja dobrze wiem ile mam lat i nie zamierzam już grać amantów.