https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Krystian Ochman: W Polsce i USA o poglądach lepiej nie mówić. Odczuwam już te podziały na własnej skórze

Paweł Gzyl
Krystian Ochman
Krystian Ochman Universal Music Poland
Swoją nową płytą „Klasycznie” młody wokalista składa ukłon tym, którzy lubią go w musicalowej czy nawet w operowej wersji. Każdy z dwunastu utworów na tym albumie opowiada o miłości lub jej braku. Zapytaliśmy więc Krystiana Ochmana kiedy i gdzie zamierza założyć rodzinę. Rozmawialiśmy z wokalistą również o wyborach prezydenckich w USA. "Nigdy w życiu nie głosowałem, ale to nie znaczy, że mam to w d..." - zdradził w rozmowie z "Gazetą Krakowską" artysta.

- Mieszkasz już siedem lat w Polsce. Czujesz się bardziej Polakiem czy Amerykaninem?

- Zawsze czułem się Polakiem. Ale wychowałem się w Stanach. Teraz mam tam dom i tutaj. Trochę przyzwyczaiłem się do życia w Polsce. Ale jest to nieco inne życie niż w Stanach. To wszystko oczywiście wynika z moich studiów i pracy.

- Skoro jesteś nadal mocno związany ze Stanami: wziąłeś udział w niedawnych wyborach na amerykańskiego prezydenta?

- Powiem szczerze: nie. Jestem od siedmiu lat w Polsce, orientuję się w tym, co się dzieje w Ameryce, ale na ten moment nie angażuję się w tamtejszą politykę. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to ważne. Na razie nie czuję jednak, że powinienem brać w tym udział. Teraz próbuję ogarnąć swoje własne życie tu i teraz.

- Polityka dzieli naród zarówno w Ameryce, jak i w Polsce. Odczułeś to?

- Jestem bardziej zorientowany w życiu politycznym w Stanach niż w Polsce. Ale uważam, że zarówno tam, jak i tu lepiej więcej wiedzieć co się dzieje, a mniej o tym publicznie mówić. Przyznałem ci się właśnie, że jeszcze nigdy nie zagłosowałem w swoim życiu – i wiem, że część osób, które to przeczytają uzna, że mam to w dupie. A to nieprawda. To pokazuje, że w Polsce polityka to temat tabu. Lepiej tutaj głośno nie mówić o swoich poglądach, bo albo jedni, albo drudzy się na ciebie obrażą. Tak samo jest teraz w Stanach. Odczuwam już te podziały na własnej skórze.

- Muzyka natomiast łączy ludzi. Tego też doświadczyłeś?

- Oczywiście. Wystarczy przyjść na któryś mój koncert. Przyjeżdżają na nie ludzie z całej Polski, a nawet z innych krajów. Mam już fanów poza Polską, którzy przylatują na moje występy z Anglii czy z Hiszpanii. To dla mnie wystarczający dowód, że muzyka łączy ludzi.

- Wszyscy kochają Krystiana Ochmana?  

- To dziwne, że ktoś nie zna osobiście artysty, ale podoba mu się jego muzyka, więc go idealizuje i gloryfikuje. Ze mną też tak jest. Lubisz moje piosenki, więc wydaje ci się, że jestem kimś wyjątkowym. A tymczasem prywatnie mogę być niemiłym facetem. (śmiech)

- Teraz nagrałeś dla swych wszystkich fanów płytę „Klasycznie”, na której zwróciłeś się w stronę bardziej tradycyjnej piosenki. Co cię do tego zainspirowało?

- Większość moich fanów oczekuje ode mnie właśnie takich rzeczy. Dlatego postanowiłem nagrać takie piosenki. Chciałem też sobie zrobić przerwę od nowoczesnych brzmień. Tego rodzaju utwory pozwalają mi bardziej pobawić się głosem. Kiedyś śpiewałem w musicalach i zawsze chciałem pisać takie piosenki, by pokazać cały wachlarz swoich możliwości wokalnych.

- Takie klasyczne nagrania dają ci większą możliwość zaprezentowania skali swego głosu?

- Oczywiście, że tak. Na płycie są cztery covery. „My Way” czy „Love Of My Life” to trudne utwory do zaśpiewania. Każdy z nich w oryginalnej wersji jest bardzo znany. Wiem zatem, że ja również mogę się w nich głosowo pokazać, ale zrobić je po swojemu. Jeszcze bardziej mogę się wykazać we własnych kompozycjach. Mogłem w nich wziąć oddech z przepony i zaśpiewać jak najmocniej. W moich nowoczesnych piosenkach jest dużo efektów i zmian w tempie czy w harmonii. Tutaj mogłem sobie po prostu swobodnie pośpiewać.

- Większość piosenek z płyty jest po polsku. Nie masz już problemów ze śpiewaniem w naszym języku?

- To też mój język. (śmiech) Nie mam już z tym problemów. Kiedy śpiewam operowo czy musicalowo, to łatwiej mi idzie po polsku. Łatwiej mi wtedy schować „ę” czy „ą” na końcu frazy. W tych nowoczesnych piosenkach musiałem to zmieniać. Tutaj śpiewam „legato” – czyli płynnie bez przerw. Już na studiach, kiedy robiłem z profesorem różne arie czy pieśni, to lepiej brzmiał w moich uszach mój polski śpiew.

- Zawsze podkreślałeś, że wolisz śpiewać własne utwory. Co sprawiło, że sięgnąłeś tym razem po covery?

- Początkowo zamysł tej płyty był całkowicie inny. Najpierw miał to być album wyłącznie ze świątecznymi piosenkami. Potem to się zmieniło i miały być tylko covery. Okazało się jednak, że mam więcej własnych utworów. Kiedy zacząłem dopisywać swoje kompozycje, zaczął mi się rodzić w głowie nowy pomysł na tę płytę. Okazało się, że te wszystkie piosenki krążą wokół jednego tematu: miłości i jej braku. Dlatego ostatecznie wybrałem sześć autorskich nagrań i cztery covery. Za każdym razem to niby ta sama historia, ale pokazana z innej perspektywy. Finałem tej opowieści jest „Mama” – bo do kogo mam się zwracać w obliczu braku tej miłości, jak nie do rodziny?

- Czym się kierowałeś wybierając te cztery covery?

- Na początku widziałem, że na pewno chcę sięgnąć po „My Way” z repertuaru Franka Sinatry. Śpiewałem ten utwór jeszcze w Ameryce. Jego nagranie wymagało ode mnie najwięcej pracy. „Love of My Life” to z kolei hołd dla Freddiego Mercury’ego, którego od zawsze podziwiam. Był też plan, aby sięgnąć po jakąś arię i wykonać ją ze śpiewaczką operową, ale ostatecznie zrezygnowaliśmy z tego.

- W zamian pojawił się cover „Taniec pingwina na szkle” Lombardu w duecie z Małgorzatą Ostrowską. To stara polska piosenka sprzed czterdziestu lat. Jak na nią wpadłeś?

- To wymyślił mój menadżer. Kiedy nagrałem jeden cover i jedną własną piosenkę, spotkaliśmy się wszyscy w Universalu, by opracować jakiś konkretny plan na tę płytę i przyspieszyć pracę nad nią. I wtedy pojawił się pomysł na „Taniec pingwina na szkle”. 

- Spodobał ci się ten utwór?

- Tak. W niektórych miejscach musieliśmy trochę go zmienić, żeby zrobić bardziej nowoczesną aranżację. Akordy są te same, ale z innymi instrumentami. Nie jest to więc już rockowy numer, tylko coś bardziej hipnotyzującego. Ponieważ znajduję się w managemencie RockHouse, zaproponowano mi, żebym zaśpiewał ten utwór w duecie z Małgorzatą Ostrowską, która też jest w tej samej firmie. Uznałem to za dobry pomysł.

- Miałeś okazję wspólnie zaśpiewać z nią ten utwór w studio czy nagrywaliście swoje partie osobno?

- Osobno. Ja nagrywałem pierwszy. Pani Ostrowska ma dużo koncertów, musiała więc przyjechać w innym terminie. Najpierw użyliśmy starsze ścieżki z jej głosem, bo pasowały rytmicznie i barwowo. Kiedy przyjechała, dostosowała się do nowej aranżacji i bardzo szybko zarejestrowała swój wokal. Myślę, że kiedyś nadarzy się okazja i wspólnie wykonamy „Taniec pingwina na szkle” na koncercie.

- Większość piosenek z „Klasycznie” jest zaśpiewana w musicalowym stylu. Co cię w nim pociąga?

- Możliwość aktorskiej interpretacji. Musical daje okazję zawarcia w głosie mocniejszych emocji. Czasem może to wyjść krindżowo, trzeba więc uważać, żeby nie przesadzić. W musicalu inaczej przyprawia się śpiewanie, a w popie – inaczej. Dla niektórych to może być banalne, ale ja w ten sposób opowiadam jakąś historię w utworze. I musical jest po prostu bardziej ekspresyjny.

- Fani na pewno chętnie usłyszeliby twój duet z dziadkiem. Taka płyta, jak „Klasycznie”, nie była do tego dobrą okazją?

- Może i tak. Nagraliśmy kilka wspólnych pieśni, ale postanowiliśmy je odłożyć na później. Mój dziadek cieszy się wyjątkowym prestiżem. Nie mogłem go więc naciskać. To król w swoim gatunku. Dlatego na razie daliśmy z tym spokój.

- Ale ostatnio często występujesz z dziadkiem razem na scenie. Lubisz z nim śpiewać?

- Uwielbiam. To mi dodaje pozytywnej energii. Nawet jak rozmawiam z nim przez telefon, od razu czuję się lepiej.

- Dziadkowi bardziej podoba się „Klasycznie” niż twoje nowoczesne płyty?

- Ten album niby nosi tytuł „Klasycznie”, ale tak naprawdę nie jest klasyczny. Jedynie w utworze „Miłość” śpiewam bardziej operowo. Reszta jest musicalowa. Niby mógłbym nagrać płytę z operowymi ariami i zaśpiewać je wspólnie z dziadkiem. Ale to jeszcze nie tym razem.  

- Wyjątkową piosenką jest tutaj utwór „Mamo”. To był twój pomysł?

- Mój i mojego teamu. Wszystko, co tam śpiewam jest prawdą. Stwierdziłem, że dobrze będzie uspokoić mamę, aby nie martwiła się o mnie. Ostatnio rzadziej dzwoniłem do domu i zaczęła się obawiać, że o nich zapomniałem. Chciałem tą piosenką powiedzieć moim najbliższym, że cały czas o nich myślę.

- Jak mama przyjęła tę piosenkę?

- Bardzo dobrze. Początkowo podpuszczała mnie: „To chyba napisałeś tylko dla funu” (śmiech). Musiałem się więc tłumaczyć. „Ale mamo, napisałem to specjalnie dla ciebie!”.

- Jaka jest twoja mama?

- Bardzo się przejmuje, ale w pozytywny sposób. Po prostu troszczy się o mnie i o moje rodzeństwo. Myśli o nas cały czas, więc może to ją momentami przytłaczać. No ale to jest mama i za to ją kochamy. Tak naprawdę wszystko mamy dzięki niej.

- Są takie kwestie, w których nie zgadzasz się z mamą?

- Oczywiście, że tak. Kiedy nie odzywam się przez tydzień, bo mam dużo pracy, to mama podejrzewa, że tak naprawdę chodzę po „Żabkach” i jem byle co. Nie może się doczekać na mój telefon i dzwoni do mnie pięć razy dziennie. W końcu odbieram i ona zawsze potrafi mnie wciągnąć w rozmowę. Nawet jak ktoś przy mnie siedzi i mówi: „Krystian, musimy pracować”. „No przecież nie wyłączę telefonu od mamy” – protestuję. I pierwsze pytanie od mamy jest: „Gdzie ty się szlajasz?”. (śmiech) Nie złoszczę się na mamę, bo wiem, że chciałaby dla mnie jak najlepiej. Martwi się i podpuszcza mnie niektórymi tekstami, żeby sprawdzić czy kłamię. W końcu nauczyłem się tego od mamy i dzisiaj jestem już sprytny.

- Często bywasz w Ameryce?

- Rzadko. Ostatnio jakieś trzy lata temu. Strasznie tęsknię za domem. Ale Polska mnie trzyma. Ciężko mi jest nawet wyrwać się gdzieś na tydzień. Polska to mały kraj, ale żeby coś tu załatwić, to wszystko trwa dłużej. Dlatego od kiedy mieszkam w Warszawie, to zdecydowanie mniej podróżuję. I żałuję tego, bo chciałbym czasem gdzieś pojechać, a nie mogę.

- W zeszłym roku skończyłeś studia w Katowicach. Złapałeś dzięki temu więcej luzu?

- Czasem martwię się, że będę miał za dużo wolnego czasu. Kiedy skończyłem szkołę, bywało tak, że przez miesiąc ciągle pracowałem: nagrywałem, występowałem, coś ogarniałem. I nagle po tym nie miałem nic do roboty przez tydzień. To był taki mini-urlop. Pierwsze dwa dni były fajnie. Ale okazało się, że wszyscy obok mnie normalnie pracują. Pojawiła się więc nuda i czułem się samotny. Pod koniec takiego tygodnia marzyłem tylko o jednym: żeby móc wrócić do pracy (śmiech).

- A jak wspominasz zrobienie dyplomu?

- Było dobrze. Dzięki mojemu profesorowi. Śpiewałem trochę klasyki: Moniuszkę czy Karłowicza. Trochę też musicalowych piosenek - z „Nędzników” i „Człowieka z La Manchy”. Taka mieszanka, ale głównie operowo. Miałem szczęście w tej szkole, że trafiłem na ludzi, którzy popychali mnie w tę stronę, w którą ja sam chciałem iść. Nigdy nie było tak, że kiedy zacząłem karierę w popie, to moi profesorowie krytykowali mnie, mówiąc, że to zniszczy mi głos i technikę. Przeciwnie: wszyscy bardzo się cieszyli, że to u mnie tak wypadło. Widząc co mi się podoba, nie próbowali mnie wcisnąć na siłę w operę. Dzięki temu zrobiłem dyplom na bardzo dobrą ocenę.

- Myślałeś o tym, żeby związać się po dyplomie z jakimś teatrem muzycznym czy operą w Polsce?

- Nie. Chętnie natomiast wziąłbym udział w jakimś filmie czy serialu lub podłożył swój głos do jakiejś animacji. Wszystko cokolwiek związane z aktorstwem, jest dla mnie ciekawe. Jeśli chodzi o operę, to myślę, że są inni, którzy kształcili się konkretnie w tym kierunku i oni bardziej na to zasługują. Mnie bliższy jest musical, bo lubię na scenie nie tylko śpiewać, ale też ruszać się.

- Dajesz dużo koncertów. Wiosną miałeś jedną trasę, teraz zimą będzie następna. Lubisz występy?

- Pewnie. Mam większy stres przed publicznością, która przychodzi na moje koncerty niż miałem podczas Eurowizji. Bo podczas moich koncertów mam bliższy kontakt z widzami. Jestem w stanie zobaczyć czy im się podoba to, co śpiewam, czy też nie. Największą nagrodą dla mnie jest aplauz. Oczywiście mówię o autentycznym aplauzie, a nie takim na siłę. Nie ma większej nagrody dla artysty. Dlatego zawsze staram się wciągnąć publiczność do wspólnej zabawy i angażuję ją do śpiewania czy klaskania. Czasem widzę jak słuchają z zamkniętymi oczami. Martwię się wtedy czy odpływają w inny świat za sprawą mojej muzyki czy raczej zasypiają (śmiech).

- Większość widowni twoich koncertów to dziewczyny i kobiety. Dlaczego?

- Nie wiem. Śpiewam to, co śpiewam i tak wyszło.

- Jedna z fanek napisała na Facebooku o twoim nowym wizerunku na potrzeby „Klasycznie”: „Podoba mi się taki elegancik”.

- Ja co chwilę zmieniam swój wygląd. Na początku studiów chciałem być bardzo elegancki. Nosiłem więc białe koszule i marynarki. Chciałem wyglądać schludnie i z klasą. Potem, kiedy zacząłem zbliżać się do końca studiów, spodobały mi się oversize’owe luźne bluzy. Teraz wracam do elegancji.

- Fankom nie uszło uwagi, że ostatnio trochę przytyłeś. To zasługa polskiego jedzenia?

- Trochę tak. Ale też jedzenia późno wieczorem. Faktycznie – przybrałem na wadze tyle, że sam to zauważyłem. Ale wziąłem się za siebie i już schudłem.

- Wszyscy słynni śpiewacy operowi to potężni faceci. To nie jest tak, że im więcej ciała, tym potężniejszy głos?

- Niekoniecznie. Tu bardziej chodzi o talent w genach i technikę, nabytą w szkole. Kiedyś poznałem drobnego Chińczyka, który był o połowę mniejszy ode mnie, a miał taki mocny głos, że aż szok.

- Miałeś kiedyś problemy z głosem podczas koncertu?

- Kiedyś musiałem wystąpić, gdy byłem chory. I wszedł jeden „kogut”, potem drugi i żeby nie zabrzmiał trzeci, zmieniłem technikę śpiewania. Zdarzyło się tak może tylko raz czy dwa, bo ja bardzo dbam o głos, żeby zawsze był w formie.

- Skupiasz się teraz na karierze. To oznacza, że jesteś singlem?

- Tak. Nie mam w tej chwili dziewczyny. Czasami chciałbym mieć kogoś bliskiego. Fajnie by było. Ale nie wiem czy to dlatego, że nie lubię być samotny czy dlatego, że chciałbym założyć już rodzinę. Najpierw chciałbym uzyskać stabilność finansową i może wtedy poszukam odpowiedniej kobiety. Myślę, że to będzie strzał Amora prosto w serce.

- Jesteś popularną osobą. Myślisz, że przez to będzie ci trudniej znaleźć kogoś o uczciwych intencjach?

- Kiedy wyczuwam, że ktoś jest nieszczery, to zrywam z nim kontakt. Otaczam się tylko autentycznymi ludźmi. Ale z dziewczynami różnie bywało. Niektóre chciały ze mną być dla mojej popularności i tego, co się dzieje wokół mnie, a nie ze względu na mnie samego. Wtedy mówiłem: „Nie, dziękuję, sorry”.

- Masz w Polsce przyjaciół?

- Jasne. To są ludzie, których poznałem w momencie rozpoczęcia studiów. Trzymamy się razem i to są moi autentyczni przyjaciele. Ja jestem dla nich, a oni są dla mnie. Nie mam teraz nowych znajomych. Kiedy ostatnio wychodziłem z przyjaciółmi, to byli w towarzystwie tacy, którzy nie wiedzieli kim jestem. Kiedy wychodziło to na jaw, te osoby nagle włączały się do rozmowy. Są też tacy, którzy w ogóle nie zwracają uwagi na moją popularność w mediach.

- Kiedyś powiedziałeś, że chciałbyś założyć rodzinę w Polsce. Myślisz już o tym?

- Za wcześnie na to. Większość młodych ludzi w moim wieku jest taka sama. To media dyktują im, jak ma wyglądać życie z drugą połówką. Mnie trudno się w to wpasować. Nie wiem jak będzie w przyszłości. Teraz zacząłem się interesować hiszpańskimi dziewczynami. Ostatnio słucham bardzo dużo latynoskiej muzyki i wyobrażam sobie siebie, jak tańczę z jakąś ogniste tango. Ale są ważniejsze rzeczy w życiu niż takie marzenia. (śmiech)

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kultura i rozrywka

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska