Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Alchemia - mój pomysł na życie

Marcin Biały
Andrzej Banaś
Najbardziej martwi mnie, żeby Kazimierz nie stracił tego oryginalnego charakteru i nie stał się przeciętny - mówi Jacek Żakowski, założyciel i współwłaściciel Alchemii.

Pamięta Pan swój pierwszy kontakt z Krakowem?
Pewnie. Pierwszy obraz, który pamiętam, to zamglone Planty, a drugi to spotkanie z Chrystusem!

Gdzie Go Pan spotkał?
Szedłem zamyślony placem Wszystkich Świętych i skręcając w Stolarską o mało co nie zderzyłem się z Chrystusem, który maszerował w asyście dwóch żołnierzy rzymskich. Okazało się, że w kościele Dominikanów był spektakl. Później studiowałem, a następnie zaczęło się życie już na poważnie.

Co Pan robił po studiach?
Pamiętam jak Wałęsa mówił, żeby brać sprawy w swoje ręce, no to wziąłem. Zaczynałem na ulicy Krakowskiej. Miałem pewien pomysł, ale się nie sprawdził. Niezły pasztet z tego był.

To znaczy?
Na początku lat 90. wziąłem pożyczkę w banku i otworzyłem bar na Krakowskiej pod numerem 9. Sprowadziłem maszynę do wypieku pasztetów szczecińskich. Maszyna z pasztetami, która żywiła połowę Szczecina w czasach socjalizmu, tutaj zupełnie się nie sprawdziła. Ludzie tego nie brali. Biznes padł, ale z tego czasu została mi fascynacja maszynami. No i poznałem dzięki temu Kazimierz.

Jak ta dzielnica wyglądała wówczas?
Dla mnie cudowne miejsce, które było inne, kolorowe, interesujące. Można było tutaj zrobić i zamówić wszystko - od malutkiej śrubki po rakietę. Na ulicy Józefa było mnóstwo zakładów rzemieślniczych. Była to zrujnowana dzielnica, niechciana przez nikogo. Zamieszkana przez mieszkańców, których też nikt nie chciał. Kazimierz był wówczas stary, niepoukładany i bardzo zaskakujący.

Ale i niebezpieczny.
Tak, to były czasy, kiedy byli "swoi" i "nieswoi". Byliśmy przybyszami z zewnątrz, których nie do końca "swoi" chcieli zaakceptować. Singera to chyba trzy razy spalili. Początki obecnego Kazimierza były trudne.

Co spowodowało, że otworzył Pan wraz ze wspólnikiem - Aleksandrem Wityńskim - Alchemię?
Sprzedawałem wina i byłem średnio zadowolony z tej pracy. Z Olkiem znaliśmy się z Kazimierza. Pamiętam, spotkaliśmy się z dziećmi w zoo i powiedziałem mu, że mam fajne miejsce, które moglibyśmy wynająć. Chociaż dobrze się nie znaliśmy, to poczułem, że to jest ta osoba.

Skąd pomysł, że właśnie tu w niebezpiecznym, mało uczęszczanym przez mieszkańców miasta Kazimierzu, gdzie wówczas istniał tylko jeden lokal - Singer?
Po pierwsze, znaliśmy Kazimierz, bo Olek przez jakiś czas prowadził sklep przy ulicy Józefa. Po drugie, stać nas było na wynajęcie lokalu tutaj, a nie w Rynku. Kiedy otwieraliśmy Alchemię w 1998 roku nie myśleliśmy tylko i wyłącznie o zarabianiu pieniędzy, przede wszystkim chcieliśmy stworzyć piękne miejsce.

Podobnie jak inni właściciele kawiarni, które powstawały w tamtym czasie.
Kraków ma szczęście do ludzi, którzy nie myślą do końca biznesowo. Osoby, które otwierały knajpy na Kazimierzu, czyli Singera, Kolory, Mleczarnię, nie myśleli tylko o biznesie. Ludzie, którzy chcieli wyłącznie zarabiać, starali się otwierać lokale na Rynku. My trochę byliśmy takimi nieudacznikami, ale mieliśmy pomysły i marzenia.

Nie było takich myśli, że może to nie wypali?
Pewnie, że były. Jednak podjęliśmy to ryzyko. Obaj chcieliśmy zmian w swoim życiu.

Jakiś biznesplan mieliście?
Znałem właściciela Singera, któremu na dachu mojego malucha woziłem stoły do lokalu. Więc trochę dowiedziałem się od niego jak prowadzić taki biznes. Natomiast Olek mnie zaskoczył swoim biznesplanem!
???
Spotkałem się z nim i mówię, że mam biznesplan. On, że też ma i pokazuje mi komputerowe wydruki od wróżki, na których napisane jest, że gwiazdy układają się bardzo pozytywnie (śmiech). No, jeśli wróżka mówi, że będzie dobrze, to już się nie zastanawialiśmy.

Od samego początku mieliście sprecyzowany pomysł na charakter tego miejsca?
Generalnie tak. Myśleliśmy o miejscu magicznym. Ale ja się boję magii, więc poszliśmy bardziej w kierunku naukowym, czyli alchemii. Po części jest to poszukiwanie złota. Poza tym alchemia to przede wszystkim szukanie kamienia filozoficznego, realizowanie własnych marzeń, pomysłu na życie.

Pierwsze trudności?
Brak finansów. Stąd w Alchemii ten styl kazimierski. Czyli nie kupuję 400 nowych krzeseł po 200 złotych, ale stare po 20. Każdy mebel tutaj jest inny i ma swoją historię. Przez to stworzyliśmy coś niepowtarzalnego.

Łobuzy z Kazimierza nie chcieli poprzeszkadzać w prowadzeniu lokalu?
Pewnie, ale my konsekwentnie nie wpuszczaliśmy tych, którzy chcieli rozrabiać. Później większość knajp zrzuciła się na ochronę, którą mieliśmy do dyspozycji.

Była jakaś sytuacja, kiedy poczuł się Pan na tyle zagrożony, iż pomyślał, że trzeba zrezygnować?
Tak, ale nie będę o tym mówił. To było zagrożenie ze strony ludzi, którzy chcieli rozrabiać. Ale nie zrezygnowaliśmy, a lokal się poszerzał o kolejne przestrzenie w kamienicy.

Właśnie. Co było kiedyś w miejscu obecnej Alchemii?
Tutaj była pracownia złotnicza, tapicer, sklep z jajkami, warzywniak, chemiczny i ciucholand. Jednak od momentu założenia Alchemii lokal rozwijał się w trzech etapach: do szafy, za szafą - i piwnica, która przy odgruzowywaniu narobiła nam trochę strachu.

Co się stało?
Ludzie, którzy zdejmowali warstwę węgla i żużlu w piwnicy, znaleźli granaty z czasów wojny. Byłem wtedy w Szczecinie, Olek zadzwonił do mnie przerażony i pyta: Co ja mam zrobić? Była chryja, ludzie w kamienicy powiedzieli, że chcemy ich wysadzić w powietrze. Ale przyjechali saperzy i zabrali granaty.

Przez ten czas w piwnicy odbyło się wiele ciekawych imprez i koncertów.
Te 12 lat to spełnienie moich marzeń. Grali w Alchemii ci, którzy wychowywali mnie muzycznie - Wojtek Waglewski, Lech Janerka, Ken Vardenmark. Ale także tacy, którzy byli na początku swoich karier muzycznych: Kroke, CKB, Motion Trio.

Odnalazł Pan w Krakowie swój kamień filozoficzny?
Tak. Jestem szczęśliwy, mogę realizować siebie, wpływać na miejsca, które tworzę i ponosić za to odpowiedzialność. Alchemia to 12 lat pięknych działań, które powodowały, że ciągle się rozwijam. Najbardziej cieszę się z tego, że stworzyliśmy miejsce, w którym nie tylko pije się piwo, ale artystycznie dużo się dzieje.

Czy ten dzisiejszy Kazimierz podoba się Panu?
Pewnych rzeczy się obawiam. Jeśli powstanie tu McDonald, nie będzie już nic wyjątkowego. To mnie najbardziej martwi, żeby Kazimierz nie stracił tego oryginalnego charakteru i nie stał się przeciętny.

Dla mnie Kazimierz już się kończy!
To tak nie jest. Ktoś powie, że Kazimierz się skończył gdy ja przyszedłem, bo już nie ma tej liczby warsztatów, małych sklepików. Inny uzna, że dzielnica się skończyła, kiedy przestali tu mieszkać Żydzi. Kazimierz obecnie jest czymś innym niż 12 lat temu, ale to nie znaczy, że się skończył. Może teraz ktoś tu przyjdzie i powie, że to jego Kazimierz. Wszystko jest relatywne.

Co Pana obecnie drażni na Kazimierzu?
Salon gier i knajpy sieciowe. Apeluję o bycie indywidualnym, bo to gwarantuje sukces. Jeżeli ktoś chce tylko zarabiać to nie bierze odpowiedzialności za miejsce.

Kiedy otwierał Pan Alchemię Kazimierz był pustą dziurą na mapie rozrywkowej miasta. Teraz znów zajął się Pan projektem w miejscu, gdzie jest podobnie, czyli na Zabłociu.
Z Olkiem stworzyliśmy interesujący projekt - "Fabryka", który ma trwać 3,4 lata, bo po tym czasie to miejsce zostanie zburzone i powstaną apartamentowce. Uwielbiam stare fabryki. Dobrze się tam czuję. Miejsce posiada duży teren i budynki z ogromną przestrzenią. W głównym jest klub Fabryka, gdzie chcemy organizować ciekawe wydarzenia artystyczne. Natomiast resztę przestrzeni wynajęliśmy artystom na pracownie. Chcemy, żeby to była taka minidzielnica, gdzie jest przestrzeń do tworzenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska