Debiut wokalny
Kiedy inne dzieciaki bawiły się w piaskownicy, ona uczyła się śpiewu, chodziła na lekcje tańca i castingi. Pierwszy raz wystąpiła publicznie, mając 8 lat, w krakowskim Eksperymentalnym Teatrze Muzycznym "Akademia Pana Brzechwy" Elżbiety Armatys.
- Pamiętam, jak przyprowadziła ją do mnie mama Lidia. Znałyśmy się, bo była tancerką w Słowiankach. Jak każda matka, uważała, że jej dziecko jest najzdolniejsze, najpiękniejsze. Po prostu wyjątkowe. Ala była bardzo zaangażowana w to, co robiła, tylko ogromnie nieśmiała. Pierwsze kroki stawiała na naszym obozie letnim. Tak była podniecona swoim pierwszym występem, że na początku nie potrafiła wydać z siebie głosu - wspomina Elżbieta Armatys.
Dodaje, że Alicja była jednym z wielu utalentowanych dzieci, jakie przychodziły do jej Studia. Jednak jej karierę od początku w swoje ręce wzięła mama.
- Cały czas dbała, żeby Alicja uczestniczyła w konkursach, była na topie. Podejrzewam, że gdyby inne dzieci miały takich rodziców, znacznie łatwiej byłoby się im wybić w szerokim świecie - uważa Armatys.
- Szkoda tylko, że Alicja zapomina o swoich początkach w mojej "Akademii", a potem w Studiu Teatru Muzyki i Tańca. W wywiadach podkreśla, że do wszystkiego dochodziła sama. Pewnie jest to kwestia budowania wizerunku. Szczerze mówiąc, trochę mi jej żal. Patrzę na jej zdjęcia i myślę sobie, że to już nie jest ta sama Alicja. Można wyczuć, że jest znerwicowana, ciągle pod presją, że musi być najlepsza, co od najmłodszych lat wpajali jej rodzice, zwłaszcza matka, której "musztrę" Ala znosiła dzielnie od najmłodszych lat. Widać taka jest cena kariery - stwierdza Elżbieta Armatys. Ale mimo wszystko z zaciekawieniem śledzi karierę naszej międzynarodowej gwiazdy, jaka "wyrosła pod jej skrzydłami".
Debiut teatralny
Podobnie zresztą jak Adolf Weltschek, dyrektor krakowskiego teatru Groteska. U niego Bachleda-Curuś przeżyła "chrzest aktorski" w spektaklu "Pilot i książę".
- Poznałem ją na jednym z castingów, jakie robiliśmy do roli Róży w krakowskich szkołach podstawowych. Była bardzo rezolutną 12-latką. Sama się zgłosiła. Zaangażowałem ją od razu, bo już wtedy miała bogate dossier. Nie pożałowałem - wspomina Adolf Weltschek. - Zawsze zdyscyplinowana, punktualna, w niczym nie przypominała roztrzepanej nastolatki. Do swoich zadań i moich uwag podchodziła z wielką uwagą, zupełnie jak dorosła, zawodowa artystka. Praca z taką młodą damą była przyjemnością, choć nieraz miałem wrażenie, że była tym wszystkim zmęczona. W każdym razie znosiła to dzielnie - opowiada dyrektor "Groteski".
Nie dziwią go obecne sukcesy krakowianki. - To naturalny proces. Alicja wykonała ogromną pracę i teraz zbiera jej owoce - mówi. Zaznacza jednak, że praca to nie wszystko.
- Trzeba mieć jeszcze to coś, co niektórzy nazywają "iskrą bożą". Ona posiada ją z całą pewnością - twierdzi reżyser.
Najwyraźniej tę "iskrę" zauważył u Bachledy Andrzej Wajda. Dlatego wybrał ją z rzeszy nastolatek do roli Zosi w "Panu Tadeuszu" u boku Michała Żebrowskiego. Postać ta była dla aktorki przełomowa. Od tego momentu zaczęła być rozpoznawalna.
- Urocza, po prostu czarująca. Mąż po castingu nie miał najmniejszych wątpliwości, że to ona powinna zagrać Zosię - wspomina pierwsze wrażenie żona reżysera Krystyna Zachwatowicz. Również sama Alicja chętnie wraca do tej postaci w rozmowach.
- Jaką Zosię zapamiętałam z "Pana Tadeusza"? Taką naiwną, troszkę bezmyślną. Dziecinną bardzo, zwiewną zjawę. Taką głupiutką dziewczynkę. Ale do pewnego momentu. Do chwili gdy jest mowa o zaręczynach. Wtedy Zosia przechodzi metamorfozę z dziewczynki w kobietę. Starałam się zagrać właśnie taką Zosię. Czy udało się? Nie wiem. Nie mnie sądzić - powtarzała wiele razy aktorka.
Kujonka
Mniej pochlebnie o Alicji wyrażają się jej znajomi ze szkoły i z podwórka. - Przezywaliśmy ją ABC. Nie chodziło bynajmniej tylko o inicjały , Ala była kujonką - mówi Agnieszka Janowska, koleżanka Bachledy z czasów kiedy aktorka uczyła się krakowskim V Liceum im. Augusta Witkowskiego.
- Bardzo rzadko ją widywaliśmy w szkole. Ze względu na liczne wyjazdy miała indywidualny tok nauczania. Lecz nie to było problemem we wzajemnych relacjach. Ala najwyraźniej nigdy nie chciała się integrować ze szkolną społecznością. Pamiętam, jak zaproponowałam jej, by wzięła udział w koncercie z okazji jubileuszu szkoły, jaki organizowaliśmy we Floriance. Odmówiła - opowiada Janowska, która poznała bliżej Bachledę, kiedy ta wyprowadziła się od rodziców do mieszkania ciotki w kamienicy przy pl. Axentowicza. Koleżanka zdradza też, że aktorka miała nieco dziwne zwyczaje:
- Spotkałyśmy się kiedyś przypadkiem na podwórku "Ach, to ty mieszkasz naprzeciwko mnie?" - zapytała mnie zdziwiona Ala, po czym dodała "Zawsze zastanawiałam się, czy jak się przebieram w moim pokoju z dużym oknem, to widać mnie z drugiej strony ulicy". Przyznam, że mnie zamurowało. Do tego stopnia, że pewnego dnia zaczaiłam się za firanką wyposażona w lornetkę. Rzeczywiście, było widać to jej "artystyczne przebieranie" - opowiada dziś rozbawiona Janowska.
Po trupach do celu
Na serio dodaje, że Bachleda nie wzbudzała sympatii rówieśników również dlatego, że podczas rozmowy zazwyczaj była nieprzystępna.
- Do tego nie mieściło jej się w głowie, że ktoś może być w czymś od niej lepszy. To ona miała najlepsze ciuchy. Najlepiej śpiewała i grała. Nigdy też nie chodziła z nami na żadne imprezy. Po części na pewno wynikało to z rygoru narzuconego przez ciotkę i rodziców, ale nie znaczy to wcale, że Ala siedziała w domu. Po prostu wolała towarzystwo starszych. Zawsze wpuszczano ją tam, gdzie wstęp był od 21 lat - zdradza koleżanka gwiazdy.
Janowskiej nie dziwią sukcesy Alicji. - Ona zawsze sprawiała wrażenie osoby, która nawet po trupach, ale dojdzie do celu. Zawsze też ciągnęło ją na salony, gdzie mogłaby błyszczeć - twierdzi Janowska, która nie kontaktowała się z koleżanką od 2003 roku.
- Nie byłyśmy z sobą na tyle blisko, żeby znajomość przetrwała - wyjaśnia.
Próbowaliśmy się skontaktować z innym przyjaciółkami Alicji Bachledy-Curuś z czasów licealnych. Odmówiły rozmowy, twierdząc, "że nie chcą się włączać w całe to zamieszanie wokół jej osoby".
Kariera w Hollywood
Sama aktorka twierdzi, że żyjąc na walizkach, trudno utrzymać znajomości. Zwłaszcza od kiedy w 2003 roku wyjechała za ocean. Przez kilka lat mieszkała w wynajętym maleńkim studio w Los Angeles, z którego okna widziała białe litery napisu "Hollywood". Zajęcia w słynnej szkole aktorskiej Lee Strasberga łączyła ze studiowaniem psychologii. W międzyczasie zaczęły się pojawiać pierwsze propozycje filmowe. Przełomem okazała się rola w dramacie o handlu żywym towarem pt. "Trade" w reżyserii Marco Kreuzpaintnera.
Alicja gra w tym filmie Weronikę, Polkę, którą uprowadza polsko-rosyjski gang handlarzy żywym towarem, aby sprzedać ją do domu publicznego w New Jersey. Po premierze obrazu wśród amerykańskich krytyków filmowych kreacja Bachledy wywołała sensację. Krakowianka znalazła się nawet na liście pięciu najciekawszych debiutów sezonu, opublikowanej w "The New York Timesie''.
Metamorfoza
Rolą w tym filmie aktorka udowodniła również, że w niczym nie przypomina już naiwnej Zosi z "Pana Tadeusza", której metka przylgnęła do niej w Polsce.
- Z przyjemnością śledzę to, co teraz robi. Gra w poważnych filmach. Także zewnętrznie bardzo się zmieniła. Zawsze była urocza, ale teraz to piękna kobieta, która wie, czego chce od życia- twierdzi Krystyna Zachwatowicz, także z uznaniem wyrażając się o roli Alicji w "Trade".
Niedługo po tym sukcesie Bachleda dostała propozycję zagrania w "Ondine", filmie Neila Jordana. Na planie tego obrazu poznała Farrella. On - facet z przeszłością pełną niezliczonych romansów, i ona - profesjonalistka w każdym calu, która od dawna deklarowała, że nie ma na razie czasu na "zakochiwanie się". Powtarzała, że jeszcze nie trafiła na tego odpowiedniego. A jednak zaiskrzyło.
Nimfa i rybak
Bachleda-Curuś gra w "Ondine" nimfę morską, a Farrell rybaka, który wyławia ją z morza. Gdy Alicja wyszła z lodowatego morza, w którym musiała pływać, Farrell pożyczył jej swoją ulubioną skórzaną kurtkę. Tak rozpoczęła się ich znajomość.
- To znakomity aktor, a przy tym niesamowicie pracowity i pomocny. Spędzaliśmy na planie dużo czasu, w przerwach rozmawialiśmy o życiu, biznesie, wielu sprawach - przyznała potem Alicja w jednym z wywiadów.
Na początku znajomości oboje wypierali się jednak głębszego uczucia. Twierdzili, że nic ich nie łączy, lecz... - Alicja jest jedną z piękniejszych aktorek, z jakimi przyszło mi ostatnio pracować - powtarzał Farrell. W końcu Bachleda przyznała.
- Niełatwo oprzeć się jego urokowi. Potwierdzam.
Wywołała międzynarodową sensację i... znalazła się - na 33. pozycji - na liście kochanek hollywoodzkiego podrywacza, dołączając tym samym do Britney Spears czy Liv Tyler czy Angeliny Jolie.
Chyba jednak krakowianka niezbyt dobrze ulokowała swoje uczucia. Romansem córki z hollywoodzkim playboyem nie są zachwyceni jej rodzice. Nie pomogła nawet wizyta zakochanych w Krakowie. Farrell nie zyskał sympatii rodziny. Najpierw mama Alicji dementowała pogłoski o związku córki z amantem, potem w ogóle nie chciała się na ten temat wypowiadać. Wszystko wskazuje na to, że wyjechała do USA, żeby przekonać córkę do powrotu.
- Rodzice Alicji marzyli, że córka zrobi wielką międzynarodową karierę, ale nie w ten sposób. Poza tym Alicja pochodzi z katolickiej rodziny, a Farrell to skandalista. Trudno się wiec dziwić, że nie są zachwyceni takim wyborem córki - wyjaśnia Agnieszka Janowska. - Zresztą nie wiadomo, na jak długo Alicja zagości na osławionym 33. miejscu - zastanawia się koleżanka Bachledy z czasów licealnych.
Widzi jednak też pozytywną stronę. -Romansem z Farellem Ala udowadnia, że "wielki świat" jednak jest dostępny dla zwykłych śmiertelników, bo Ala jest ładną, ale zwyczajną dziewczyną - mówi.
Czy taka sława pomoże krakowiance w zrobieniu kariery na salonach? Kto wie.