Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ameryka Łacińska jakiej nie znamy. Szymon i Maria między piekłem a rajem

Katarzyna Janiszewska
fot. archiwum prywatne
Podczas rocznej podróży Maria Hawranek i Szymon Opryszek z Krakowa odwiedzili boliwijskich menonitów, którzy z wyboru żyją bez prądu. W Kolumbii byli na najgęściej zaludnionej wyspie świata. W Peru pogonili ich z maczetami nielegalni górnicy.

Dlaczego dwoje młodych dziennikarzy rzuca wszystko, bierze plecaki i jedzie w nieznane?
Maria Hawranek: To nie był aż taki hippisowski plan. Założyliśmy, że będziemy prowadzić blog i pisać reportaże z Ameryki do polskich mediów, z którymi już wcześniej współpracowaliśmy, więc szlaki były przetarte. Pech chciał, że akurat kiedy wyjeżdżaliśmy, na początku 2014 r., wybuchła rewolucja na Ukrainie i wszystkie media patrzyły na wschód. Przez trzy miesiące nie sprzedaliśmy żadnego tekstu, oszczędności się kończyły. Załamałam się. Pod palmą, na karaibskiej wyspie Utila w Hondurasie, znanej z najtańszych kursów nurkowania na świecie.

Przeczytaj też blog Marii i Szymona

_Szymon Opryszek: _Postanowiliśmy, że pojedziemy do Brazylii i będziemy pisać reportaże społeczne przed zbliżającym się mundialem, zanim przyjadą tam inni dziennikarze. I to był świetny pomysł, pozwolił nam odbić się finansowo.

Dlaczego wybraliście Amerykę Łacińską?
Szymon: Maja jest hispanistką, to zawsze było jej marzenie, by tam pojechać. Kiedy się poznaliśmy, ja też postanowiłem nauczyć się języka. Ameryka jest niezwykle ciekawa ze względów politycznych i społecznych. To kopalnia opowieści. A przy okazji jest nam bliska kulturowo, więc nie było takiej bariery jak na przykład w Afryce, gdzie też mieszkałem.

_Maria: _Mam wrażenie, że pod względem temperamentu bliżej mi do południowej Europy i Latynoameryki. Łatwo nawiązuję relacje z ludźmi i lubię gdy inni także nie stwarzają barier. Ameryka Łacińska ma też dla reportera wielki atut: wszędzie można dogadać się po hiszpańsku. Nie trzeba wynajmować tłumacza, ufać temu, czy wiernie przetłumaczy, czy nie urazi rozmówcy. Mamy z bohaterami bezpośredni kontakt.

Ludzie chętnie z Wami rozmawiali?
_Maria: _Wejście na najgęściej zaludnioną wyspę świata Santa Cruz del Islote w Kolumbii nie było proste. Mieszkańcy są bardzo przyjaźni, ale zrazili się do dziennikarzy. Niejednokrotnie przedstawiano ich w niekorzystnym świetle: pisano, że myją się w słonej wodzie, wchodzą w relacje kazirodcze, co dla każdej społeczności jest najgorszym zarzutem. Dlatego, aby się tam dostać, trzeba zrobić coś dla społeczności albo przekazać jej finansowe wsparcie. My nie mieliśmy pieniędzy, nigdy też nie płacimy naszym bohaterom za to, że z nami rozmawiają. Zaproponowaliśmy więc lekcje angielskiego.

_Szymon: _Z kolei w nielegalnych kopalniach złota w peruwiańskim regionie Madre de Dios przyjazd białego zawsze oznacza problemy. A dla górników praca w kopalniach to sposób na życie, jedyna szansa, by związać koniec z końcem. Przez tydzień próbowaliśmy się zatrudnić w takiej kopalni. Kiedy w końcu tam trafiliśmy, górnicy przegonili nas maczetami i krzykiem: „Gringo, no foto!” Tak samo było w La Rinconada, najwyżej położonym mieście na świecie. To dzika osada położona na wysokości 5100 metrów, która wyrosła wokół kopalni. Nie ma kanalizacji, dróg, szkół. A mieszka tam 40 tys. górników, ich rodzin i prostytutek, zazwyczaj sprzedanych do burdeli dziewczynek. Jak tylko się pojawiliśmy, Indianki zaczęły krzyczeć, że mamy spadać.

Maria: Za to ostatni sprzedawca lodu z Ekwadoru, którego znaleźliśmy po dwóch godzinach biegania po zboczach wulkanu Chimborazo, bardzo chętnie poświecił nam czas. Tylko czasem przerywał rozmowę, bo zgubiła mu się jakaś owca, więc biegliśmy jej szukać razem z nim.

Jak znajdowaliście tematy, rozmówców?
Szymon: Przed przyjazdem do danego kraju robimy dokładny research. Jednak nie zawsze to, co znajdziemy w książkach, gazetach, internecie, okazuje się interesujące, prawdziwe. Czasem tematy podrzucają nam ludzie, u których się zatrzymujemy. Pogłębiamy je, badamy, nieraz okazuje się, że to wspaniała historia.

Maria: Wywiad z Eleną Poniatowską, meksykańską pisarką i prapraprawnuczką króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, ustawialiśmy trzy miesiące przed wylotem. W Meksyku jest bardzo rozpoznawalną osobą, a my wybieraliśmy się do niej kilka miesięcy po tym, jak przyznano jej Nagrodę Cervantesa.

Ludzie myśląc o Ameryce Łacińskiej posługują się stereotypami: bieda, korupcja, narkotyki, niebezpieczeństwo. Jak wy byście ją opisali?
_Maria: _To są słowa do pewnego stopnia prawdziwe. Ale to tylko kawałek prawdy o tej części świata. Czy odważylibyśmy się opisać Europę za pomocą czterech przymiotników? Ameryka jest różnorodna, skrajnie biedna i bogata, rajska i piekielna. Są miejsca nieskażone cywilizacją i te, które giną pod jej ciężarem. Na mapie każdego dużego miasta są dzielnice, do których nie należy się zapuszczać. Ale turyści nie mają po co do nich zaglądać. Nam przez prawie półtora roku, które do tej pory spędziliśmy w Ameryce, nic złego się nie przydarzyło. Chociaż pchaliśmy się tam, gdzie nie zawsze nas chciano.

Szymon: W Rio de Janeiro najlepiej mieszkało nam się w faweli. Żyją tam najskromniejsi, ale najbardziej otwarci ludzie. I to nie ma wiele wspólnego z przekazem brazylijskich mediów, że fawela to wyłącznie biedota. Zresztą zagrożenie jest niewielkie, jeśli poruszasz się z głową. W honduraskim San Pedro Sula każdego dnia ginie 30 osób. Ale przez ostatnią dekadę został zabity tylko jeden turysta: Niemiec, który nagrał napad na sklep i nie chciał oddać kamery, więc gangsterzy go zastrzelili.

Podróżowaliście przez rok. Jak Wam się udało spakować wszystkie potrzebne rzeczy do plecaka?
Maria: Wbrew pozorom, nie potrzebujesz więcej rzeczy na rok, niż gdybyś wyjeżdżała na dwa tygodnie do Ekwadoru i chciała być i w górach, i na plaży, i w dżungli. Zestaw jest taki sam: ubrania na każdą pogodę, namiot, śpiwory, kurtki, scyzoryk, apteczka, korkociąg. I jakieś ciuchy, żeby na oficjalny wywiad z prokurator generalną Gwatemali nie przychodzić w rozciągniętym podkoszulku.

Szymon: Powiedziałem Mai, że powinna też wziąć buty na koturnie. Zgodziła się pod warunkiem, że będę je nosił w swoim plecaku. I nosiłem. Ale warto było, bo podczas salsy robiła furorę. Bierzemy z sobą komputery niezbędne do pracy. I książki, które wcale niezbędne nie są, ale i tak mamy ich kilka, co zazwyczaj później przeklinamy. Mój plecak waży przeważnie 23 kilogramy, a Mai 18.

Gdzie śpicie podczas wyprawy?
_Maria: _Dzięki portalowi Couchsurfing możemy się zatrzymać u miejscowych ludzi i dotknąć prawdziwego życia. Spaliśmy np. u Meksykanina, który był fanem Polski i lucha libre, czyli meksykańskiej wersji wrestlingu. Zabrał nas na turniej, kazał nam ubrać maski, pokazał swoje chwyty. To było trochę krępujące, jednakże poznaliśmy jakiś kawałek tamtejszej kultury. W Limie spaliśmy u himalaisty, który wchodzi na ośmiotysięczniki, gdzie żywi się energią gwiazd i wodą. On nam z kolei opowiedział o leczeniu świnką morską, któremu poświęciliśmy jeden z reportaży w naszej książce.

Szymon: Trzy dni płynęliśmy łódką przez Amazonkę, spaliśmy w hamakach. Kiedy ktoś się ruszył, to bujało wszystkimi w rzędzie. W Patagonii na stepie spaliśmy w namiocie. To było wspaniałe doświadczenie, wokół zupełna cisza.

Sami gotujecie, czy stołujecie się w restauracjach?
Maria: Zależy od tego, gdzie jesteśmy, na co nas stać. W Ekwadorze na ulicy zjemy smaczny obiad za 1,5 dolara. Ale w Argentynie, skąd wróciliśmy trzy tygodnie temu, gotowaliśmy cały czas. Szymon planował stek na każdy dzień, ale ceny okazały się poza naszym zasięgiem finansowym.

Szymon: W górach gotowaliśmy na kuchence gazowej, jesteśmy samowystarczalni. Zdarzyło się nam jeść karalucha, świnkę morską, która w Andach jest tradycyjnym daniem. Smakuje jak królik, ma delikatne mięso. Ale jedną się nie najesz. Przeciętny obiad w Kolumbii czy Brazylii to ryż, mięso, pieczony banan, czyli węglowodany. W Meksyku na śniadaniu może się pojawić mięso duszone z ziemniakami. Trzeba się pogodzić, że nie zawsze jesz fit i zdrowo.

Jak przemieszczacie się po Ameryce?
_Szymon: _Najczęściej korzystamy z autobusów, są najtańsze i wszędzie dojeżdżają. W Kolumbii dużo jeździliśmy autostopem. Pewnego dnia ponad tysiąc kilometrów przejechaliśmy z różnymi pastorami, bo akurat była jakaś konferencja i wszyscy wracali do swoich parafii. W Boliwii kierowcy jeżdżą bardzo szybko, bardzo niebezpiecznie, to prawdziwi drogowi wariaci. Raz w drodze do La Paz kierowca zasnął, choć żuł liście koki, co zwykle działa pobudzająco. Szczęśliwie siedzieliśmy z przodu, więc Maja zaczęła nim potrząsać, zagadywać i jakoś opanował sytuację. Czasami decydujemy się na wewnętrzne loty krajowe, bywa, że są w cenie autobusu, a zamiast 14 godzin w podróży spędzasz jedynie dwie.

Czy jakaś z opisanych w książce historii jest dla Was najważniejsza?
_Szymon: _Dla mnie wyjątkowa była wizyta w koloniach menonitów w Boliwii. Żyją poza cywilizacją: bez prądu i samochodów. Poruszają się dorożkami, utrzymują się wyłącznie z rolnictwa. Dziewczynki chodzą do szkoły do dwunastego, chłopcy do czternastego roku życia i to przez kilka miesięcy w roku. Wszystkie razem, w jednej klasie uczą się języka niemieckiego, hymnów i matematyki. Trudno było się do nich dostać i przekonać ich, by nam zaufali. Znaleźliśmy Boliwijczyka, u którego od 20 lat parkują bryczki zanim przesiądą się na autobus w drodze na targ w mieście Santa Cruz. Zabrał nas do kilku rodzin. Tylko jedna się zgodziła, byśmy u nich zostali. Zwykle najłatwiej nawiązać kontakt z dziećmi, gramy z nimi w piłkę, Maja skacze na gumie. Ale tam dzieci są poważne, zdystansowane, nieuśmiechnięte. Nie udało nam się nawiązać relacji. Jedna z kolonii skrywa też mroczną tajemnicę, o której piszemy w książce. Kolonie ortodoksyjnych menonitów, jak wiele innych wyizolowanych społeczności na świecie, stanowią podatny grunt do rozwoju patologii.

Maria: Ważny jest też dla nas reportaż, który otwiera książkę. Opowiada o rodzinach, które są skazane na chorobę Alzheimera. Wiadomo, że jeśli cierpią na nią rodzice, to połowa dzieci odziedziczy wadliwy gen, który spowoduje, że około 40. roku życia zaczną zapominać kim są, a prawdopodobnie przed 50. umrą. Jeśli mamy pięcioro rodzeństwa, to wiemy, że troje z nas będzie chorych, a troje będzie się musiało nimi opiekować. Z jednej strony to niesamowita historia o człowieku, który zmaga się z przeznaczeniem i świadomością, że może zachorować, z drugiej - o dążeniu medyków do wynalezienia leku, który ma opóźnić lub w ogóle wyeliminować demencję. W książce opowiadamy o społecznościach, miejscach i historiach, które nie kojarzą się z Ameryką Łacińską.

***

„Tańczymy już tylko w Zaduszki. Reportaże z Ameryki Łacińskiej”. Wydawnictwo: Znak literanova. Portret innej, mniej znanej Ameryki, którą tworzą małe społeczności egzystujące na peryferiach świata i czasu. Autorzy książki: Maria Hawranek i Szymon Opryszek, prowadzą też blog Intoamericas.com.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska