Rzecz jasna, wygrana Mitta Romneya jest jeszcze możliwa, jeśli zdoła przeciągnąć na swoją stronę większość wyborców w kilku z tych stanów, gdzie obu kandydatów dzieli niewielka różnica w preferencjach wyborców. W praktyce okazuje się to jednak dość trudne. Zwłaszcza jeśli nie można liczyć na grubsze potknięcia rywala. A przecież prezydent Obama ma nie tylko doświadczenie, ale też zatrudnia świetnych specjalistów od wygrywania wyborów i widać, że ich słucha. W dodatku lubi trzymać się wypróbowanej i bezpiecznej ścieżki, unikając wszelkich wyskoków. Gospodarzom, jak wiadomo, pomagają nawet ściany, a aktualni gospodarze Białego Domu rzadko w przeszłości przegrywali batalię o drugą kadencję. Ewentualna wygrana Baracka Obamy nie powinna nas jednak bardzo martwić. Wyrażana w trakcie kampanii troska Mitta Romneya o Polskę jest niewątpliwie sympatyczna. Pamiętajmy jednak, że wytykanie zaniedbań dotychczasowego prezydenta wobec takich sojuszników jak Izrael i nasza Rzeczpospolita wynika z wyborczej strategii. Przyszły prezydent, Romney czy Obama, będzie kierował się interesem USA.
***
Autor: komentator spraw międzynarodowych, autor książek, wydawca angielskojęzycznego portalu Krakow Info.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!