Anita Włodarczyk od dawna już podkreślała, że Stadion Olimpijski w Berlinie to dla niej wyjątkowe miejsce, że czuje się tu jak w domu. Nic dziwnego, skoro na tym obiekcie dwukrotnie biła rekord świata. To tu także w 2009 roku zdobyła swoje pierwsze mistrzostwo świata. Po niedzielnym konkursie mistrzostw Europy wyglądała w związku z tym na bardzo przejętą, a przecież było to już jej czwarte złoto na tej imprezie.
Nasza mistrzyni już od dawna rywalizuje sama ze sobą. Nie ma w tej chwili na świecie rywalki, która mogłaby jej zagrozić. Gdy w niedzielę w drugiej próbie rzuciła 76.50, już wiadomo było, że nikt nie odbierze jej zwycięstwa. Dlatego właśnie Włodarczyk sama sobie wyznacza cele i stara się je realizować.
Po niedzielnych zawodach trochę narzekała, ale to cechuje chyba perfekcjonistów, którzy odnoszą tak wielkie sukcesy. Co ciekawe - była niezadowolona ze swojego... najdłuższego rzutu. Chciała bowiem w Berlinie koniecznie osiągnąć magiczną granicę 80 metrów.
- Ten najdalszy rzut źle zaczęłam, źle wrzuciłam młot. Za nisko, opadł mi. Walczyłam do końca, byłam zmobilizowana, bo chciałam osiągnąć te 80 metrów. W głowie gdzieś siedział ten rekord świata, bo na treningach to fajnie wyglądało - powiedziała i dodała, że musi przeanalizować z trenerem, dlaczego lepiej czuła się w eliminacjach, niż w konkursie głównym.
Włodarczyk w Berlinie traktowana była przez kibiców wyjątkowo. Najpierw na prezentacji czekała na nią owacja ponad 60-tysięcznej publiczności, a potem cały stadion żywiołowo reagował na każdy jej rzut. Zresztą przypomniała, że gdy cztery lata temu odbierała na tym samym obiekcie rekord świata Niemce Betty Heidler, to wszyscy fani wstali z miejsc. - Za to ich szanuję - stwierdziła.
Włodarczyk była też niezadowolona, bo - jak stwierdziła - bardzo dobrze wypadała podczas ostatnich treningów w Arłamowie. - Trzykilogramowym młotem rzuciłam tam 94 metry. Przed igrzyskami w Rio osiągnęłam wynik 89.90. To mnie uskrzydliło, bo przede mną jeszcze kilka startów w tym sezonie. Powalczę o tę granice 80 metrów - oznajmiła.
Trzeba powiedzieć, że mimo tylu sukcesów po Włodarczyk faktycznie za każdym razem, gdy staje na najwyższym stopniu podium, widać wzruszenie. Tak było i w Berlinie.
- Moi rodzice obchodzą w tym roku 40. rocznicę ślubu i już dawno myślałam, że fajnie byłoby poświęcić im ten medal - powiedziała, ale dodała, że dedykuje go też zmarłej przed kilkoma tygodniami Irenie Szewińskiej.
- Od razu przypomniały mi się mistrzostwa Europy w Amsterdamie. Wtedy specjalnie czekaliśmy na panią Irenę, aż przyjedzie do nas na dekorację Melexem. Nie był to dla niej łatwy czas, bo chorowała. Pewnie gdyby była jeszcze z nami, to także w Berlinie zawiesiłaby mi na szyi ten złoty krążek - stwierdziła Włodarczyk.
Czterokrotna mistrzyni Europy do Polski z Berlina wracała... złotym autokarem razem z kibicami. Otóż jeden z jej głównych sponsorów koncern PKN Orlen pomógł, aby 60 osób z jej fanklubu, w tym także jej rodzice, przyjechali do stolicy Niemiec specjalnym autobusem, oklejonym w podobizny mistrzyni i jej najważniejsze medale.
- Wiedziałam, że coś szykują, ale nie sądziłam, że coś takiego - przyznała i zapowiedziała, że po powrocie do hotelu weźmie tylko szybko prysznic i razem ze swoimi fanami ruszy w drogę do Polski. Tak faktycznie było. W poniedziałek rano pojawiła się w rodzinnym Rawiczu (burmistrz tego miasta zresztą także przyjechał tym autobusem), a potem ruszyła do Warszawy.
Trzecie miejsce (74.00) zajęła w niedzielnym konkursie Joanna Fiodorow. Nie była do końca zadowolona, bo - jak mówiła - liczyła na srebro i rekord życiowy.
Tuż za podium uplasowała się Malwina Kopron, która była wyraźnie niepocieszona. Jako jedyny polski sportowiec nie miała nawet ochoty po zawodach rozmawiać z dziennikarzami.
Adam Kszczot trzeci raz z rzędu mistrzem Europy na 800 m! [ZDJĘCIA]