Obsceniczne obrazki
Grzegorza Stawowego (PO) szantażował mężczyzna. Groził, że się zabije, jeśli radny nie załatwi mu mieszkania. Inna kobieta napisała bardzo osobisty list: o tym, że mąż ją bije, wykorzystuje seksualnie córkę, że ona nie może mieć więcej dzieci i jest bardzo nieszczęśliwa. - Czasem bywa nieswojo - przyznaje Stawowy. - Siedzę z człowiekiem sam na sam, w zamkniętym pokoju. Nie wiem, czego mogę się po nim spodziewać. Co najmniej kilkanaście osób rozpłakało się na moim dyżurze.
Zobacz także: Morderstwo w cichym Niegardowie...
Jeden krakowianin nie mógł przeboleć, że gmina planuje inwestycję drogową na terenie, gdzie on chce budować. - Pocieszałem go, przekonywałem, że przecież dostanie pieniądze, że może wymienić działkę na inną - mówi Stawowy. - W takich sytuacjach staram się szukać pozytywnych stron.
Radny Jerzy Woźniakiewicz: - Nie sądzę, aby działacz publiczny był bardziej narażony na ataki niż np. szewc. Wariat nie wybiera, każdy może go zdenerwować.
A jak taki zdenerwowany uweźmie się na kogoś, nie ma zmiłuj.
Wojciech Kozdronkiewicz (PiS) z Krakowa stał się celem prześladowcy. Rysuje on obsceniczne obrazki z radnym w roli głównej, zasypuje go stosem inwektyw, rozdaje nekrologi, które zapowiadają rychłą śmierć polityka. - Mogę przyjąć konstruktywną krytykę, nawet satyrę, ale to znacznie przekracza jej granice - podkreśla Kozdronkiewicz.
Obyś się udławił!
Do gabinetu ówczesnej wiceprezydent Krakowa Ewy Kułakowskiej-Bojęś przyszła kobieta. Ogromnie rozżalona, bo choć płaciła czynsz właścicielowi mieszkania, ten nie płacił administratorowi budynku. Razem zostali eksmitowani. Petentka przez kilka godzin okupowała biuro. Za nic w świecie nie chciała wyjść. Wyzywała urzędników, straszyła Strasburgiem, powoływała się na poparcie posłów i senatorów.
- Kobieta stawała się coraz bardziej agresywna - opowiada Filip Szatanik, szef biura prasowego UMK, wtedy asystent prezydenta ds. mieszkaniowych. - Żadne tłumaczenia jej nie przekonywały. Wezwaliśmy straż miejską, która ją wyprowadziła.
Podobnych historii mógłby opowiedzieć więcej: o ludziach podsłuchiwanych przez tajemne moce, namierzanych przez satelity, skarżących się bez końca.
- Był taki legendarny pensjonariusz DPS-u - przypomina sobie Szatanik. - Przychodził regularnie i twierdził, że personel wyrzuca mu środki czystości do kosza. Wszyscy go tu znali. Inna niezadowolona interesantka życzyła mi, abym się zadławił karpiem wigilijnym - śmieje się.
Do lekarza z siekierą
Nikt nie lubi płacić podatków. A jest jeszcze gorzej, kiedy nie można odliczyć ulg. Wtedy niejednemu puszczają nerwy. Tak jak kobiecie, która chciała się rozliczyć jako samotny rodzic. Ale złożyła zeznanie po terminie.
Zobacz także: Morderstwo w cichym Niegardowie...
- Próbowaliśmy tłumaczyć, że nie możemy dla niej złamać przepisów - opowiada Krzysztof Chyjek z urzędu skarbowego dla Nowej Huty. - Ani się obejrzałem, jak pani wskoczyła na blat na środku sali. Zaczęła wylewać żale, opowiadać o krzywdach, jakich doznała. Inny klient kilka razy upominał się o zwrot podatku. Upierał się, że mu się należy, gdyż sąsiedzi dostają. Tylko że on nie złożył zeznania rocznego, nie miał dochodów!
Łatwego życia nie mają też lekarze orzecznicy w ZUS. Klient, w stu procentach zdrowy, nie dostał renty, o którą się starał. Następnego dnia przyszedł do gabinetu z siekierą.
- Na szczęście lekarka nie była sama i siedziała za parawanem - opowiada Robert Kordaszewski, rzecznik ZUS. - W pierwszym momencie nie było jej widać, mężczyzna stracił trochę animuszu. Wykorzystała element zaskoczenia i uciekła z gabinetu razem z dwójką pacjentów. Udało im się zamknąć napastnika w środku.
Inny mężczyzna, który też nie dostał renty, codziennie odwiedzał ZUS. Wysyłał listy z narysowaną trumną. Zdobył prywatny numer lekarki, wydzwaniał do niej z pogróżkami. Nękanie skończyło się, gdy telefon odebrał mąż. Nastraszył prześladowcę, że rozmowy są nagrywane, a sprawa trafi na policję.
Wieszakiem go!
Kiedy zawiodą wszelkie sposoby, pozostaje biuro poselskie. To zwykle ostatnia deska ratunku, instytucja, która może załatwić wszystko: od anulowania kredytu, przez zmianę wyroku sądowego, po naprawę kontaktów z żoną. A tak naprawdę co może poseł, określa ustawa.
Do biura poselskiego PO przyszedł starszy mężczyzna. Rozmowa zaczęła się miło, było trochę o polityce i o reformach. Aż w końcu petent przedstawił swój rewolucyjny pomysł: zlikwidujmy kościoły i zróbmy w nich domy publiczne. - Księża tylko kradną, a jak opodatkujemy prostytucję, będą większe wpływy do budżetu - argumentował zupełnie serio. - Trudno taką osobę wyprosić, a jak siedzi dwie, trzy godziny, paraliżuje pracę biura - mówi Piotr Zając, asystent posła Gibały. - Jeden pan był przekonany, że sąsiad chce go zabić, bo podcina korzenie drzewa. I że w końcu to drzewo się na niego przewróci. Przedstawiał oświadczenia z policji, prokuratury, które mówiły, że nic złego się nie dzieje. Kiedy zrozumiał, że nie możemy mu pomóc, zasłabł.
Albo inna sytuacja: w korytarzu siedzi dwóch klientów, czekają na poradę prawną. Ten pierwszy strasznie marudzi, ponieważ to, co usłyszał, zupełnie mu nie w smak. W końcu ten drugi nie wytrzymuje i mówi: ,,No, zrozum pan wreszcie, nie bądź pan idiotą!".
- No i się zaczęło - relacjonuje Zając. - Ten nazwany idiotą poczuł się urażony, chwycił wieszak i zaczął okładać tego drugiego. Musieliśmy wzywać policję.
Prawie jak kulomiot
Biuro poselskie SLD. Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Nagle do biura wpada mężczyzna, łapie popielniczkę, zakręca się jak kulomiot i rzuca w pracowników. Próbuje uciekać, ale wybiera drzwi, za którymi jest krata. Grzegorz Gondek, szef krakowskiej lewicy, pracujący w biurze od 1999 r. nie takie rzeczy już widział. - Raz przyszedł do nas silnie wzburzony pan z pałką w ręce. Chciał, żeby dać mu pieniądze. Inny koniecznie chciał kupić fabrykę, za... złotówkę.
Zobacz także: Morderstwo w cichym Niegardowie...
Przychodzą wynalazcy: z wykresami, projektami, wszystko mają rozpracowane od A do Z. Zadają sobie mnóstwo trudu. - Jeden z nich usilnie starał się zainteresować nas projektem odzyskiwania metali szlachetnych z wody morskiej - opowiada Gondek. - A jedna pani miała pretensje, że Polska nie produkuje garnków, które ona widziała w telezakupach Mango. Spotykamy się z różnymi emocjami, zachowaniami, ale nie jest tak, że się boimy - przekonuje.