Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bajka rodziny Mleczków

Urszula Wolak
Ewa i Andrzej Mleczko pokazują rysunek do bajki "Smoczek Marian z Drakosławic"
Ewa i Andrzej Mleczko pokazują rysunek do bajki "Smoczek Marian z Drakosławic" Andrzej Banaś
Rozmowa z rysownikiem Andrzejem Mleczką i jego córką Ewą. Ona napisała bajkę dla dzieci. On ją zilustrował.

Czy przystępując do pracy nad książką, od razu wiedziałaś, że zilustrować może ją tylko ojciec?
Andrzej Mleczko: Zgłosiła się po prostu do najlepszego (śmiech).
Ewa Mleczko: I musiałam swoje odczekać w kolejce, aż znalazł dla mnie czas. Trwało to dwa lata.

A jak zareagował tato na propozycję zilustrowania Twojej książki?
EM: Spytał wprost: "nie wiesz, kiedy ja mam to zrobić?!"
AM: To prawda, ale kiedy już się zgodziłem, zacząłem się stresować. Propozycja córki oznaczała dla mnie nowe wyzwanie, a ja do wszystkiego co nowe podchodzę sceptycznie i najlepiej czuję się wtedy, kiedy mogę robić coś, na czym się dobrze znam. A na co dzień tworzę prace, które są o wiele mniej delikatne i subtelne niż bajkowe ilustracje skierowane do dzieci. Okazało się jednak, że odnalazłem w duszy potrzebne pokłady wrażliwości i subtelności. Pracując nad książką córki zrozumiałem też, że ludzie stają się z wiekiem infantylni. Mam jednak nadzieję, że całkiem nie zdziecinniałem.

A więc "Smoczek Marian..." był niełatwym wyzwaniem...
AM: Powiem więcej: dziś premiera książki, a ja mam większą tremę niż przed wydaniem kolejnego autorskiego albumu, a wydałem ich już ponad czterdzieści.
EM: Nie dziwię się, bo książka trafi do rąk wyjątkowej grupy czytelników.

Składałaś ojcu zamówienie, a on rysował pod Twoje dyktando?
AM: Ewa od samego początku dzieliła się ze mną swoimi uwagami na temat rysunków. Kiedy na przykład narysowałem pająka, który wlazł w masę od ciasta, usłyszałem: "słuchaj, ta masa wygląda jak stara szmata, a nie jak masa od ciasta". Poprawiłem rysunek i teraz nikt nie będzie miał żadnej wątpliwości, w co wdepnął pająk.
EM: Pisząc bajkę, miałam już w głowie własne wyobrażenie postaci. Ale kiedy zobaczyłam pierwsze szkice ojca, byłam nimi zachwycona i postanowiłam nie wtrącać się do jego pracy.
AM: Ale kiedy zauważyłaś, że narysowane przez mnie smoki nie mają skrzydeł, od razu wniosłaś sprzeciw. A smok wawelski chyba nie ma skrzydeł...
EM: Oczywiście, że ma!
AM: Chyba dawno nie widziałem żadnego smoka (śmiech).
EM: Bo one lubią się chować.

Często się spieraliście podczas pracy nad książką?
AM: O smoczki? Nie. Mamy wiele innych powodów, żeby się kłócić (śmiech).
EM: Potwierdzam. Smoki nigdy nie stanowiły kości niezgody między nami.

Czy to prawda, że to syn zainspirował Cię do napisania "Smoczka Mariana..."?
EM: Tak. Kiedy czytałam synowi bajki na dobranoc, często traciłam czas na tłumaczenie mu wielu słów, których po prostu nie rozumiał. Wielokrotnie byłam też przerażona brutalnością bajek adresowanych do dzieci. Dlatego postanowiłam napisać bajkę, w której wszystkie zawiłe kwestie zostaną przejrzyście wyjaśnione, a jej akcja rozgrywać się będzie w ciepłej krainie, gdzie nie toczą się żadne spory. Bajkowa rzeczywistość nie mogła być jednak w stu procentach sielankowa. Bohaterowie musieli borykać się z pewnymi proble- mami, by dziecko dowiadywało się i uczyło, jak, na drodze pokojowej, można rozwiązywać istotne problemy. Tak narodził się pomysł napisania bajki o "Smoczku Marianie..." i perypetiach jego smoczej rodziny oraz przyjaciół. Główny bohater otrzymał nawet imię pochodzące od przezwiska mojego syna - Mateusza, na którego mówimy w rodzinie Marian. Nie mam jednak bladego pojęcia, dlaczego.

A czy mama tytułowego smoczka - Izabela, jest do Ciebie podobna?
EM: Mam nadzieję, że wizualnie mnie nie przypomina (śmiech), choć muszę przyznać, że smoczycą jest przepiękną! A jeśli chodzi o podobieństwo charakterów i sposób podejścia do dziecka, nie zaprzeczam, że wiele mnie z nią łączy. Obie pałamy na przykład szczerą miłością do ekologii i zdrowego odżywiania.

A dlaczego napisałaś bajkę właśnie o smoku?
EM: Żyjemy w końcu w Krakowie - pomysł narodził się więc naturalnie. Bohaterowie nie mieszkają jednak w naszym mieście, tylko w Drakosławicach. Początkowo miał być Dragoland, ale uznałam, że nazwa ta ma niewiele wspólnego z Polską i budzi skojarzenia z amerykańskim Disneylandem. Postanowiłam więc spolszczyć Dragoland i tak powstały Drako- sławice. AM: Ale właściwie dlaczego nie Dragosławice? W końcu "dragon" w języku angielskim znaczy "smok"... EM: Nie brzmiało to dobrze, a poza tym Mateuszowi od razu spodobały się właśnie Drakosławice.

A jaka była pierwsza reakcja Mateusza, kiedy zobaczył ilustracje dziadka?
AM: Powiedział wprost, że on rysuje o wiele lepiej (śmiech).

Ewa dla syna napisała bajkę. Pan ją dla niej zilustrował. Czy pracując nad książką, wracał Pan do wspomnień z dzieciństwa córki?
AM: Przypomniała mi się scena z filmu dokumentalnego zatytułowanego "Mały wielki świat", który dawno temu zrobił o mnie Andrzej Titkow. Opowiadam tam mojej trzyletniej córce bajkę. Ewa, całe szczęście, nic z niej nie rozumiała, bo bajką tą był komiks adresowany oczywiście do dorosłych.

To nie opowiadał Pan córce bajek na dobranoc?
EM: Całą robotę odwalał za niego magnetofon Grundig i kasety z nagranymi bajkami.

Wybieramy Superkota! Zobacz fantastyczne zdjęcia kotów i oddaj głos na najpiękniejszego!

Konkurs na najładniejsze zdjęcie matki z dzieckiem! Weź udział i zgarnij nagrody!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska