Problemy zaczęły się już na pierwszej zmianie Moniki Skinder. Zmęczona sezonem juniorka zanotowała spore straty, które w części udało się odrobić Kowalczyk i Izabeli Marcisz („Wykonała fantastyczną robotę” - chwaliła ją nasza mistrzyni), ale cudów nie udało się zrobić. Na ostatniej zmianie w końcówce osłabła Urszula Łętocha.
Złoto zdobyły Szwedki, srebro Norweżki, a brąz Rosjanki.
Czy to był pani ostatni bieg w kadrze? - usłyszała pytanie Kowalczyk. - Cóż, za dwa lata będę miała 38 lat, za trzy lata na igrzyskach 40. Mam nadzieję, że będę na tyle skuteczną asystentką trenera Wierietielnego, że dziewczyny wygryzą mnie z tej sztafety – uśmiechnęła się narciarka z Kasiny. - Do wyszkolenia czterech dziewczyn na poziomie Izy potrzeba jednak czasu.
Zdradziła, że są już gotowe plany przygotowań na kolejny sezon, co oznacza, że ten projekt odbudowy kobiecych biegów będzie trwał.
- Mamy już nawet porezerwowane hotele na czas przygotowań – przyznała Kowalczyk.
Dla Polek to już koniec MŚ, w biegu na 30 km nie wystartuje żadna zawodniczka. Kowalczyk jeszcze w czwartek wróciła do Polski. W niedzielę wystartuje w Jakuszycach w Biegu Piastów na 50 km. - Bo chcę, bo wiem, że dla wielu ludzi to bardzo ważne. To będzie dla mnie wielka przyjemność wystąpić w Polsce na największym naszym biegu – mówiła.
Kowalczyk odniosła się też do ostatnich słownych przepychanek z męską kadrą. Kowalczyk w Seefeld dwukrotnie publicznie skrytykowała polskich zawodników. Oni odpowiedzieli.
Kowalczyk w czwartek wypowiedziała się pojednawczo. - Sytuacja jest uspokojona, rozjeżdżamy się i tyle. Moja i trenera odpowiedź jest taka: bardzo przepraszamy panów, że zepsuliśmy im atmosferę. Będziemy pracować nad tym, żeby to się więcej nie powtórzyło. Mamy z trenerem ciężkie charaktery, jesteśmy sportowymi ascetami. To się nie zmieni – zakomunikowała.