Maciej Pawulski, jeden z bocheńskich weterynarzy, którego dokumenty znaleziono przy szkodliwych odpadach wywiezionych na Dębczej w Bochni, zaprzecza, jakoby sam je tam porzucił. - Pierwsze słyszę, że coś takiego znaleziono - twierdzi. - Mam podpisaną umowę z bocheńskim oddziałem Małopolskiej Kolumny Transportu Sanitarnego. Jemu przekazuję wszystkie szkodliwe odpady - zapewniał wczoraj.
Kilka dni temu mieszkańcy ul. Dębczej w pobliżu swoich domów znaleźli strzykawki z krwią, zużyte igły, fiolki po lekach i zakrwawione opatrunki, a także sierść zwierząt. O tym odkryciu powiadomili strażników miejskich. Ci zabezpieczyli teren. Zlecono także usunięcie szkodliwych substancji.
- Przy okazji okazało się, że pomiędzy odpadami znajdują się faktury wystawione na nazwisko jednego z weterynarzy - mówi Krzysztof Tomasik, komendant Straży Miejskiej w Bochni.
Weterynarz został zaproszony do komendy straży miejskiej. Podczas rozmowy z nami zapewniał jednak, że o sprawie nic nie wie. - Nie mam pojęcia, skąd te wszystkie rzeczy mogły się tam wziąć - przekonywał.
Nie potrafił wytłumaczyć także, skąd w śmieciach znalazła się torba z wizytówkami firmy jego żony, którą we wtorek dodatkowo odnaleźli na Dębczej strażnicy miejscy.
Skontaktowaliśmy się z firmą, która odbiera szkodliwe odpady z gabinetu Macieja Pawulskiego. - Tego typu rzeczy są zapakowane w specjalnych pojemnikach. Zdając sobie sprawę z ich szkodliwości, przewozimy je do spalarni - zapewnia Leszek Kamionka z bocheńskiego oddziału Małopolskiej Kolumny Transportu Sanitarnego w Tarnowie. - Na pewno to nie my je tam wyrzuciliśmy - dodaje.
Za wywiezienie jednego pojemnika odpadów (są odbierane dwa razy w miesiącu) kolumna transportu pobiera 40 zł.