I nie może mi to od wczoraj dać spokoju. Nogi, uda i pupy wyobrażam sobie w barokowej kaplicy. Widzę, jak chłód dęblińskiego marmuru wywołuje w półmroku gęsią skórkę na obnażonych ramionach. Czuję nieomal - choć może nie powinienem - dreszcze w kolanach na dębowych ławach. I zastanawiam się, czy te wszystkie cudowne obrazy, które stają mi przed oczami, mogą wyrażać brak szacunku dla Boga.
Przecież Bóg je - po pierwsze - doskonale zna, a po drugie, musi być z nich dumny i cieszy się
z doskonale zarysowanych talii, pośladków i stópek, nieznacznie tylko wysuniętych z pantofelków
na obcasie. Dlaczego mamy ukrywać pod płótnem to Boże dzieło doskonałe?
Argumenty są dwa. Po pierwsze, tak czynią w kościołach w całej Europie (w Poczajowie, takiej ukraińskiej Jasnej Górze, trzeba zakładać chustki nawet na głowę). Po drugie, nie wszystkie uda, talie, piersi, ramiona i łydki uznać można za dzieła bezsprzecznie wybitne. I ten drugi argument - przyznam szczerze - bardziej do mnie przemawia. Proste nogi - TAK! Krzywe - CHUSTA!