W kwietniu spichlerze i spiżarnie świeciły pustkami, a nowe plony trzeba było poczekać jeszcze kilka tygodni. Głód zabierał w pierwszej kolejności starych i najmłodsze dzieci. Nie było pomocy społecznej ani banków żywności. Nawet najbogatsi włościanie cierpieli z niedożywienia, a dzielić się nie było czym.
Ludzie wypatrywali pierwszych liści szczawiu, pokrzyw czy czosnaczku. Najlepsza była lebioda, czyli komosa. Zielone liście zawierały sporo białka. Mielono korę lipy z młodych gałęzi, zgniatano wyprażone na ogniu żołędzie. I tak w najlepszym wypadku starczyło na jeden posiłek dziennie. Słowo posiłek trzeba by ująć cudzysłów. Ot, gotowana polewka z jadalnego zielska, która pozwalała oszukać głód.
W pierwszych dniach maja bywało i tak, że dzieciaki żuły glinę, żeby nieco stępić dotkliwe ssanie w żołądku. Przetrwanie przednówka było często kwestią szczęścia, gdyż byle przeziębienie miało fatalne skutki.
Tymczasem statystyki ONZ i Unii Europejskiej pokazują, że w na przełomie XX i XXI stulecia bogata Północ lekką ręką marnuje przynajmniej dwadzieścia procent żywności. Zapomnieliśmy o przednówku…
