Wpierw wygląd. Z leśnej ściółki wyrasta kulisty twór wielkości pięści i brązowej barwy w pastelowych odcieniach. Powierzchnia grzyba jest pofałdowana jak półkule mózgowe. Owocnik wygląda intrygująco, tym bardziej że jest wewnątrz pusty niczym wielkanocna wydmuszka. Identyczną konstrukcję mają smardze, z tą różnicą, że są jadalne. Zaś piestrzenica jest podstępnie trująca.
Podstęp polega na tym, że grzyb jest smaczny, ale bezpieczny dla zdrowia dopiero po dobrym wysuszeniu lub smażeniu czy ugotowaniu. Nigdy nie wiadomo czy kwadrans obróbki termicznej wystarczy do zniszczenia toksyny czy nie. Podobnie jak umowny jest czas suszenia. Zaś sama toksyna daje pierwsze objawy dopiero po kilkunastu czy kilkudziesięciu godzinach od konsumpcji, gdy na ratunek może być za późno. Co ciekawsze status jadalności piestrzenicy kasztanowatej wielokrotnie ulegał zmianie. Od jadalnej po wysuszeniu czy gotowaniu, do poczesnego miejsca na liście trujaków. Wreszcie są kraje, gdzie piestrzenica jest przysmakiem. Przysmakiem wysokiego ryzyka, ale jednak bywa w menu.
Przy okazji, w naszych okolicach piestrzenice pokażą się lada chwila. Można je spokojnie fotografować, gdyż są bardzo urodziwe, ale kulinarne eksperymenty odradzam.
