Rozkładające się ludzkie zwłoki odkryła w swojej stodole właścicielka gospodarstwa w Buczkowie. Kobieta na co dzień mieszka w Krakowie i we wsi pojawia się nieregularnie. Na ciało natknęła się, kiedy przyjechała do domu zrobić porządki.
Wieszała akurat wyprane firanki na sznurze obok stodoły, kiedy wyczuła silny fetor. Zaniepokojona zajrzała do stodoły. Widoku, jaki tam zastała, nie zapomni długo.
- Na ziemi leżało rozkładające się już ciało mężczyzny. Z tego co wiem, pomieszkiwał pod naszą nieobecność z stodole - opowiada pani Maria.
Dlaczego nie żyje?
Na miejsce wezwała policję, przyjechał też prokurator. Przy denacie znaleziono dowód osobisty i portfel. Badania DNA potwierdziły tożsamość zmarłego. Prokuratura Rejonowa w Bochni wszczęła śledztwo.
Śledczy na razie nie wiedzą, co tak naprawdę spowodowało śmierć mężczyzny pochodzącego z sąsiedniego Borku, który nie był nigdzie na stałe zameldowany.
- Wszystko wskazuje na to, że ciało leżało w stodole przez kilka dni, znajdowało się bowiem w stanie dość daleko posuniętego rozkładu. Zleciliśmy wykonanie sekcji zwłok, która wyjaśni przyczynę zgonu - dodaje prokurator Barbara Grądzka.
Typ samotnika
Mieszkańcy obydwu wiosek są poruszeni tragicznym odkryciem. Wszyscy doskonale znali Józefa B. Mówią o nim, że prowadził „wędrowny tryb życia”.
57-latek był żonaty, jednak od kilkunastu lat był z żoną w separacji. Do rodzinnego domu nie zaglądał praktycznie w ogóle. Kręcił się jednak regularnie w tej okolicy.
- Nikomu nie zawadzał, kiedy trzeba było pomóc, to zawsze chętnie przychodził - wspomina Stanisław Rydz.
Nie chciał pomocy
57-latek nie miał stałej pracy, sporadycznie pobierał świadczenia z pomocy społecznej . Na przykład Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Rzezawie opłacał mu żywność w miejscowym sklepie.
Józef B. utrzymywał się z wykonywania sezonowych prac: kosił trawniki, rąbał drewno, znosił węgiel do piwnic. W zamian dostawał od gospodarzy żywność lub pieniądze. Te ostatnie coraz częściej zaczynał przeznaczać na alkohol.
Opieka społeczna oferowała mu pomoc, proponując umieszczenie w noclegowni. Józef B. był w niej tylko raz, w 2011 roku. Nie potrafił dostosować się do panującego w niej regulaminu.
Opuszczając to miejsce, podpisał oświadczenie, w którym zadeklarował, że jeśli będzie potrzebował pomocy, sam się po nią zgłosi. Nigdy tego niestety nie zrobił.