Przeszklony, wysoki budynek firmy Teva produkującej leki. Ciągle nowoczesny. A przed nim... ruina, rozpadająca się kamienica. Po drugiej stronie wielkie osiedle Grzegórzki Park, a na przeciwko po drugiej stronie Nullo pawilon rodem z PRL, gdzie króluje kebab i alkohole, jest też stary serwis elektroniczny. Super, że ostały się tu jeszcze ogródki działkowe. Przed Grzegórzki Park w stronę Mogilskiej wyrósł też nowy czarny, przeszklony biurowiec o kanciastej konstrukcji. Ale obok niego zachowała się żółta kamienica stojąca tu od dekad. Jedno do drugiego pasuje jak... Takich kamienic, które były tu pierwsze, a teraz "nie pasują" jest kilka.
Jest też inny czarny biurowiec na rogu Mogilskiej i Cystersów, a na przeciwko... niski budynek, trochę jak magazyn, gdzie zrobiono sale do trenowania sztuk walki.
Inne miejsce - wielki szary hotel, a przy nim żółta niska kamienica. Kolejny przeszklony biurowiec... dwa razy większy niż sąsiadujące z nim beżowe budynki. Nowy biurowiec urzędu miasta, który niemal zlewa się z czarnym, najnowszym kolosem (już wspomnianym), a obok nich... ściana płaczu, czyli boczna odrapana ściana starszej kamienicy. Wygląda to średnio.
I tak co chwila. Gdzieś majaczy mural "Kraków w formie", może sportowej, bo nie architektonicznej. Ten rejon miasta to koszmar dla oczu. Wcześniejsze władze Krakowa, już dekadę temu, zapowiadały, że Mogilska i al. Pokoju powinny mieć wysoką zabudową wzdłuż ulic, która zrobi nam tu nowe, nowoczesne miasto, będące przedłużeniem kompleksu Unity Centre, czy tego co się dzieje przy rondzie Grzegórzeckim, gdzie również sporo i wysoko się buduje.
Tylko, że do tej wizji dochodzić będziemy latami i znosząc ten chaos, który widzimy. Wciskanie się nowej zabudowy, bez nawiązania do tej już istniejącej. Wizji niekoniecznie słusznej, bo znika wolna przestrzeń, tereny zielone, a nowych ulic, lepszego układu komunikacyjnego nie za bardzo widać, a z nim nowych miejsc parkingowych dla powiększającej się liczby samochodów. Tak, trzeba budować wyżej - jak mówią deweloperzy - by było więcej mieszkań i biur, a mniej terenu zabranego pod inwestycje. Tylko, że to "wyżej" generuje też inne skutki dla okolicy niż jedynie zabranie danej działki.
A może tak ma być? Tak po prostu zmienia się miasto? Co sądzicie?
Jak ludzie zaczęli się całować?
