Pięć lat pracowałem jako grabarz. Dwieście dusz pochowałem. Żadna nie przyszła, reklamacji nie złożyła, tom widać ich przyjaciel - mówi Zygmunt Jędrzejowski z Moszczenicy. - Czasem pójdę do nich, poskarżę się na swój los, bo kto inny mnie wysłucha? - dodaje.
Opiera się o ścianę chałupy. Starowinki, co ledwo kupy się trzyma. Tabliczka z numerem jest ledwo widoczna. Jakby wrosła w drewnianą belkę. - Zrobiliby tak albo tak - wymownie gestykuluje. - A potem niech zapakują, tylko dobrze i wywiozą od parku sztywnych. Spokój będzie. A pani niech napisze, coby się wszyscy dowiedzieli, jak to za demokracji jest - mówi dosadnie.
Ciągle powtarza, że czuje się jak złodziej, a on przecież tylko o swoje się dopomina. Od KRUS-u, do którego przez ponad dwie dekady regularnie odprowadzał składki.
Gospodarstwo stało się za dużym wyzwaniem
Jędrzejowski ma 59 lat, za sobą pół wieku roboty w polu. Jak nie przy krowach, to przy sianie albo żniwach, a potem przy ziemniakach i siewie. I tak na okrągło. Grabarzowanie było jedynie dodatkiem. - Składki rolnego ubezpieczenia płaciłem. Urzędowo. Na czas. I co mam? Jak złodziej się dzisiaj czuję - złości się.
Przed rokiem miał wypadek. Pomagał sąsiadowi przy zwózce słomy. Spadł z przyczepy, na której układał kostki. Do przejechania, do stodoły mieli może ze sto pięćdziesiąt metrów. Zmęczenie, upał - pewnie wszystko to złożyło się, że na chwilę stracił równowagę, może nawet przytomność. Spadł. Pechowo, bo pogruchotał kręgosłup, głowę. Kilka dni był nieprzytomny. Dzisiaj to już nie ten sam człowiek. Zdrowie liche, sił coraz mniej. O wszystkim mówi dosadnie: to był początek mojego końca. - Samotny jestem, więc przez dwa miesiące com był w szpitalu, gospodarką opiekowali się sąsiedzi - mówi.
Szybko było wiadomo, że łatwo się nie wygrzebie do zdrowia - krowy trzeba było sprzedać, pole odłogiem zostawić. Wcześniej gospodarzył na ponad czterech hektarach upraw. Do skupu oddawał mleko od kilku krów - gdyby policzyć, to w sumie pięćdziesiąt lat, bo najpierw jego ojciec, a potem on. Radził sobie sam. I to całkiem nieźle. Robota zawsze była dla niego priorytetem.
- Spałem wtedy, jak już naprawdę padałem z wyczerpania - opowiada.
Teraz została mu renta - 600 złotych. Mógłby mieć prawie dwa razy tyle, ale musiałby się pozbyć pola. Tylko komu go oddać, jak z górki co na niej mieszka, jak okiem sięgnąć, to w większości ugory stoją, bo rolników we wsi coraz mniej.
- Ja nic nie chcę więcej, niż to com przez lata oddał. Ludzką rentę - podkreśla.
Hektary mogą być jak koło młyńskie na szyi
Co gorsza, Jędrzejowskiemu nawet pełna emerytura nie będzie się należała. Z tych samych powodów: masz hektary, masz dochód. Nieważne realny czy nierealny, ale masz. To sedno sprawy.
- Nie znam najnowszych statystyk, ale na przykładzie własnej gminy widzę, że gospodarstwa rozdrabniają się i to mocno. Ci, którzy kiedyś uprawiali pole, dzisiaj dzielą areał na działki, a każda poniżej hektara. Byle tylko, w rozumieniu przepisów, nie być rolnikiem, bo można na przykład stracić prawo do statusu bezrobotnego albo do świadczeń emerytalno-rentowych - mówi Jerzy Wałęga, wójt gminy Moszczenica.
Jędrzejowski mógłby jeszcze ziemię wydzierżawić.
- Zdarza się, że tych kilku gospodarzy, których mamy w gminie, poszukuje przede wszystkim użytków zielonych do dzierżawy, ale nie jest tak, że co roku potrzebują więcej - ocenia Wałęga.
Gmina stara mu się pomóc w administracyjnych wędrówkach po urzędach. Rolnik po pomoc do opieki ręki na razie nie wyciąga. - Upadać też trzeba umieć z honorem - irytuje się.
[b]Za młody na emeryturę, zbyt słaby, by pracować
Zygmunt Jędrzejowski o swoim obejściu mówi: zabytek. Murowana stodoła, odbudowana po wichurze w styczniu 2007 roku z każdej strony zarasta dziko. Przygląda się tylko. Kiwa głową: śmierć do mnie przyszła, tylko urlop na razie sobie wzięła. Denerwuje go polityka - płacił wszystko, jak kazali. Mówili, że na starość będzie miał, a teraz ma tyle, żeby przetrwać. Mówi, że teraz to przestał wierzyć komukolwiek w jakiekolwiek zapewnienia. - Najbardziej to mnie rozwścieczyło, jak przyszli z tych urzędów i zapytali się, po com był u tego sąsiada - opowiada. - To i odpowiedziałem, że do sąsiada idzie się w trzech przypadkach: jak mu się chce łomot spuścić, okraść go albo mu pomóc. Ja poszedłem, żeby pomóc - kończy.
Teraz błąka się po komisjach, ubezpieczycielach, lekarzach.
- Mówią mi, że jestem za młody na emeryturę, a renty pełnej nie dostanę, bo pole mam - złości się.
Masz chłopie wypadek, masz nie lada kłopot
W minionym roku, tylko w Gorlickiem wydarzyło się ponad 150 wypadków w rolnictwie, w tym dwa niestety śmiertelne.
- Do tego trzeba jeszcze doliczyć wypadki tak zwanych dwuzawodowców - osób, które pracują w różnych firmach i branżach, prowadząc jednocześnie gospodarstwa. Tych w ewidencjach nie ma - mówi Mieczysław Belczyk, zastępca kierownika terenowego oddziału KRUS w Gorlicach. - Podobnie jak wypadki dzieci, które po zmianie ustawy w roku 2004 nie mają prawa do odszkodowania z tytułu wypadku podczas pomocy rodzicom w gospodarstwie rolnym - dodaje.
Historię z Moszczenicy zna doskonale. Rozgoryczeniu też się nie dziwi. - Ustawa jest jasna - jeśli rolnik traci zdolność do pracy, by dostać rentę czy emeryturę, musi pozbyć się areału. Może sprzedać, może wydzierżawić, ale tak, by sam miał mniej niż hektar - tłumaczy.
„Rolniczych kalek” podobnych do mieszkańca Moszczenicy, może wymienić jeszcze kilka. - Jeśli nie ma rodziny albo kogoś, kto mógłby obowiązki przejąć, gospodarstwa często upadają i rzadko się podnoszą - dodaje.
Ubezpieczenie, tylko obowiązkowe
Rolnicy płacą wprawdzie obowiązkowe ubezpieczenia. Jest jedno „ale”. - OC rolnika nie dotyczy samego rolnika, ale osób trzecich mogących ponieść szkody z tytułu prowadzenia przez niego działalności - tłumaczy Andrzej Karp z agencji ubezpieczeniowej w Gorlicach.
Jeśli podczas pracy ulegnie wypadkowi, to ubezpieczenie nie chroni go, a co za tym idzie, nie otrzyma odszkodowania.
Owszem, rolnicy poza obowiązkowym ubezpieczeniem mogą wykupić dodatkowe, ale zdarza się to niezmiernie rzadko.
- Z danych ubezpieczycieli wynika, że z takiej możliwości korzysta zaledwie garstka, bo co najwyżej około 20 procent wszystkich rolników - dodaje.
Zygmunt Jędrzejowski dodatkowego nie miał. Nawet nikt mu takiego nie zaproponował. Mówi, że żyje z... biedy i tego, czym wesprą go ludzie.
- Czterdzieści lat płaciłem wszystko, co kazali. A teraz? Gębę zapycham byle czym. Z kotem się podzielę, bo tyle tylko mi zostało - mówi z goryczą.