W XVII wieku na naszym terenie rocznie odbywało się ponad 100 egzekucji. Okazuje się, że i współcześnie Biecz ma swojego „najemnika”, który pracuje jako kat na etacie! To historyk, Grzegorz Szary. Postanowiliśmy sprawdzić, gdzie urzęduje i na czym właściwie polega jego zajęcie.
Na co dzień miejsce jego pracy to Muzeum Ziemi Bieckiej. Gdy trzeba, zakłada jednak kaptur i urzęduje w miejskiej turmie. Jego „biuro” pełne jest narzędzi tortur. Nie ścina, opowiada głównie o kaciej profesji. - Z otwartymi ustami słuchają mnie głównie dzieci, niektóre nie chcą przekroczyć progu turmy, bo się boją. Czasem jest więc strasznie, ale zwykle zabawnie, bo chodzi o to, by przez żart i zabawę, czasem zakucie w dyby przywołać historię sprzed wieków - opowiada nasz rozmówca.
Wspomina, że katowska tradycja w Bieczu powróciła w prima aprilis 2004 roku. - Przywołaliśmy dawną tradycję, głównie opierając się na postaci kata Jurka - opowiada współczesny mistrz katowskiego miecza. - To był wykształcony człowiek, słynął z cytowania skazańcom tekstów Horacego, Owidiusza czy Homera po grecku czy po łacinie - relacjonuje. - Nie wiem, czy to nie była dodatkowa tortura dla tych nieszczęśników - dodaje z rozbawieniem.
Kat Jurek słynął z tego, że nie nosił katowskiego kaptura, ale turban. Lubił się popisywać swoją wielką wprawą w posługiwaniu się mieczem. Jednym cięciem ścinał dwie głowy. Jego popisowym numerem było ścięcie stojącego skazańca. Skończył jednak marnie. Pewnej nocy ktoś zabił go w miejskim zaułku. - Ta historia kata trochę niepokoi moją żonę - kończy rozbawiony kat.