https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Daria Ze Śląska ma błyskotliwe spostrzeżenia. Sex Bomba i Po Prostu grają punk - ale po swojemu. Hedone celebruje smutek.

Paweł Gzyl
Daria Ze Śląska
Daria Ze Śląska Materiały prasowe
Daria Ze Śląska ma talent do celnych obserwacji obyczajowych. Hedone jest zmęczony światem. Sex Bomba i Pop Prostu grają punk, ale każdy na swój sposób. Recenzujemy nowości płytowe.

Fala upałów w Polsce. Będzie bardzo gorąco

emisja bez ograniczeń wiekowych

Daria Ze Śląska „Na południu bez zmian”, Jazzboy, 2024
Naprawdę nazywa się Daria Ryczek-Zając i miała być siatkarką, ale muzyka wygrała z jedenastoma latami treningów i zawodów. Zaczynała w hip-hopowym duecie The Party Is Over, z którym pokazała się nawet w „Must Be The Music”. Przełomem okazało się dopiero spotkanie z tekściarką Agatą Trafalską. To ona otworzyła przed młodą wokalistką podwoje wytwórni Jazzboy, dla której nagrała debiutancki album „Tu była”. Krążek spodobał się i przyniósł jego autorce dwa Fryderyki. Idąc za ciosem dostajemy teraz drugą płytę Darii.

„Na południu bez zmian” przynosi niewiele ponad pół godziny muzyki. Większość składających się na ten skromny zestaw piosenek to melancholijne ballady, które mają podobne linie melodyczne i niespecjalnie odróżniają się od siebie. Całe szczęście wytwórnia zatrudniła do pracy nad tym materiałem całą armię producentów z Czarnym Hi-Fi na czele, dzięki czemu nagrania mają pomysłowe i różnorodne podkłady rytmiczne, balansując od gitarowego folku do elektronicznego trip-hopu. Dużym plusem są też teksty, w których nie brak błyskotliwych spostrzeżeń i metafor.

Sex Bomba „Motylek”, Mystic, 2024
Ten pochodzący z Legionowa zespół należy do trzeciej fali polskiego punka, która pojawiła się w drugiej połowie lat 80. Sexmomba zadebiutowała na festiwalu w Jarocinie jeszcze za czasów PRL-u, ale swój debiutancki album wydała już w wolnej Polsce. Pod koniec lat 90. grupa zwróciła się w stronę bardziej melodyjnego grania, czego efektem okazał się jej największy przebój – dowcipna ballada „Halo, to ja”. Kolejna dekada przyniosła jednak powrót Sexbomby do ostrego i szybkiego grania, któremu zespół pozostał wierny do dzisiaj.

Dowodem na to jego najnowsze wydawnictwo. Dwanaście nagrań z „Motylka” zaskakuje swą mocną energią. Choć stojący przy mikrofonie formacji od początku jej istnienia Robert Szymański jest już po pięćdziesiątce, zdziera gardło w nowych nagraniach Sexbomby aż miło. Jego charakterystyczny śpiew niesie melodyjne refreny, które uzupełniają energetyczne riffy gitar i perkusyjna nawałnica. Brzmi to trochę jak dokonania amerykańskich grup Rancid czy The Offspring, ale polski koloryt nadają tym piosenkom teksty, w których odbija się niczym w krzywym zwierciadle postpandemiczna rzeczywistość kraju nad Wisłą.

Hedone „600 lat samotności”, GAD, 2024
Kiedy na początku lat 90. w Łodzi pojawiła się grupa Hedone, było to prawdziwym wydarzeniem. Formacja ta, wraz z podobnymi jej zespołami Agressiva 69 i Wieloryb, tworzyła nowoczesnego rocka o elektronicznym brzmieniu, zainspirowanego dokonaniami Front 242, Ministry czy Nine Inch Nails. Potem losy Maćka Werka gdzieś tam się poplątały – i po wydanej w 2005 roku płycie „Playboy”, zespół zamilkł na długie 15 lat. Powrócił w 2020 roku albumem „2020”, który pokazał, że jego lider nadal tworzy dziś piosenki bardziej podszyte melancholią i tęsknotą niż rockową energią.

Nie inaczej rzecz się ma z najnowszym wydawnictwem Hedone. Według słów lidera to płyta o przemijaniu, odchodzeniu, zmęczeniu otaczającym światem, ale z drugiej strony też o nadziei i poszukiwaniu radości życia. I wszystko to słychać w tych ośmiu piosenkach. Konstruując ich brzmienie Werk sięga chętnie po elektronikę, ale tę stonowaną, bliską ostatnim dokonaniom Depeche Mode. Świetnym pomysłem było dołączenie do grupy wokalistki o pseudonimie Izes. Wokalne duety są mocną stroną tego albumu. Nie inaczej rzecz się ma z produkcyjnym sznytem nadanym mu przez producenta – Marcina Borsa. Wraz z liderem Hedone stworzył on dźwiękowy majstersztyk.

Po Prostu „Pięć Oskarów za nic!”, Olifant, 2024
Kiedy w 1986 roku na festiwalu w Jarocinie pojawił się zespół Po Prostu z Gdańska, punkowa dziatwa była zszokowana: stojący przy mikrofonie Szczepan Szprad zamiast skórzanej kurtki i spodni-rurek, miał na sobie skajową kurtkę z napisami „Kombi” i „Kiss” oraz szerokie spodnie-dzwony. Brudnej i surowej muzyce towarzyszyły zabawne teksty, kreujące ich autora na ulicznego chuligana. Choć grupa wzbudziła sensację, na wydanie debiutanckiego albumu czekała aż do 1995 roku. Od tamtej pory nieregularnie serwuje co jakiś czas nowe płyty.

Najnowsza z nich pokazuje, że mimo upływu niemal czterech dekad od debiutu Po Prostu, zespół nadal jest prawdziwym fenomenem. Czternaście nagrań z krążka to punk, jakiego nikt nie gra w Polsce: autentycznie prosty i hałaśliwy, o garażowym brzmieniu, porywający swą chuligańską energią. Szczepan śpiewa niewyraźnie, sepleni i pluje do mikrofonu, ale jego wokal jest nie do podrobienia. Podobnie zresztą jak teksty: śmieszne i głupkowate do granic absurdu, ale idealnie pasujące do tej pokracznej i fascynującej muzyki. W końcu jak punk, to punk!

Wideo
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska