Lady Gaga „Mayhem”, Universal, 2025
Gdy amerykańska piosenkarka zadebiutowała pod koniec pierwszej dekady XXI wieku, postrzegano ją początkowo jako jednosezonową sensację. Electro-popowe hity w rodzaju „Poker Face” czy „Bad Romance” królowały co prawda w klubach, ale media podchodziły do jej autorki niczym do młodszej wersji Medonny. Z euforią przyjęło ją tylko gejowskie środowisko. Nic więc dziwnego, że piosenkarka musiała wraz z kolejnymi albumami walczyć o szacunek i uznanie w muzycznej branży. Zdobyła je właściwie dopiero w ostatnich latach, dzięki filmowi „Narodziny gwiazdy” i zwróceniu się w stronę bardziej stonowanej muzyki, bliskiej soft rockowi.
W tym kontekście „Mayhem” to powrót Lady Gagi do jej korzeni. Za sprawą współpracy z Andrew Wattem, który ma w swym dorobku sukcesy Seleny Gomez czy Camili Cabello, na płycie znów ożywa rozbuchany electro-pop, którym Amerykanka podbiła serca swych fanów siedemnaście lat temu. Echa jej debiutanckiej płyty „The Fame” słychać nie tylko w hicie „Abracadabra”, ale też w większości utworów w zestawie. Swoje trzy grosze dokłada tu francuski producent mrocznego techno Gesaffelstein, za sprawą którego w „Killah” rozbrzmiewają wręcz industrialne dźwięki. Lady Gaga wie jednak, że tłumy pokochały ją za „Shallow”, stąd i tutaj pojawiają się ballady. „Mayhem” to świetny zestaw – być może najlepsza płyta amerykańskiej gwiazdy.

Iggy Pop „Live At The Montreux Jazz Festival 2023”, Mystic, 2024
Wydawałoby się, że straceńczy tryb życia, jaki niegdyś prowadził sprawi, że pożegna się z tym światem w młodym wieku. Tymczasem nic z tego. Dziś ma 78 lat i wcale nie ma zamiaru wycofać się z nagrywania i koncertowania. A mógłby to zrobić, bo ma już zasłużone miejsce w historii rocka. Za swego „ojca chrzestnego” uznają go punkowcy, szacunkiem darzą fani metalu, a za sprawą pamiętnej współpracy z Davidem Bowie – również słuchacze nowej fali i post-punka. Różna jest też jego muzyka. Będąc obecnym na scenie przez ponad pół wieku, zahaczał o wiele gatunków. Najważniejsze jest jednak dla niego ostre i surowe granie, które dziś określa się mianem garażowego rocka.
W 2023 roku Iggy Pop wystąpił po raz trzeci w swej biografii na słynnym Montreux Jazz Festivalu. Wbrew swej nazwie gości on artystów wykonujących różną muzykę. Stąd i kolejny raz jego organizatorzy zaprosili amerykańskiego weterana. Pop dał więc w szacownym Stravinski Auditorium koncert, który wzbudził nieopisany entuzjazm fanów. Tym razem towarzyszyło mu aż siedmiu muzyków, którzy stworzyli wręcz ścianę gitarowego dźwięku. Pop zaśpiewał z pełną mocą, choć w chwili występu miał 76 lat na karku. Wykonał swe najważniejsze utwory, zarówno z czasów The Stooges, jak i solowej kariery, a także kilka nowszych piosenek. Może amerykański wokalista nie nagra już więcej żadnej „koncertówki” – wtedy ta płyta będzie jego idealnym pożegnaniem ze sceną.

Selena Gomez & Benny Blanco „I Said I Love You First”, Universal, 2025
Aż ponad dekadę latynoska piosenkarka i aktorka musiała czekać na kolejną ciekawą rolę filmową od czasu pamiętnych „Spring Breakers”. Szansę na stworzenie takiej wyjątkowej kreacji dał jej dopiero francuski film „Emilia Perez”. Selena Gomez wypadła świetni w roli żony gangstera Jessi Del Monte, potwierdzając, że nieprzypadkowo zaczęła w 2002 roku swą medialną karierę od filmu. Jest też oczywiście piosenkarką i ma na swym koncie trzy płyty solowe i trzy z zespołem The Scene. I tutaj trzeba jej oddać szacunek: choć specjalizuje się w tanecznych przebojach, potrafi wzruszyć balladą wartą Grammy – tak jak na swym ostatnim krążku „Rare” z 2020 roku.
Rok temu Gomez ogłosiła swoje narzeczeństwo z kolegą po fachu – piosenkarzem i producentem Bennym Blanco. Ten starszy od niej o cztery lata gwiazdor ma na swym koncie niezliczoną ilość przebojów, głównie jako gościnnie występujący wokalista. Potrafi jednak tworzyć autorski materiał – i to właśnie on jest głównym autorem zawartości „I Said I Love You First”. Wspólny album Blanco i Gomez to wyjątkowe wydawnictwo: wyczekane i wyproszone przez fanów. Mimo iż to krótki materiał, to zaskakująco udany. Para zakochanych stworzyła bardzo różnorodny zestaw, w którym jest miejsce zarówno na taneczne hity, jak i intymne ballady, latynoskie melodie czy eksperymenty z modnym hyperpopem. W efekcie płyta podoba się i fanom i mediom.

Helloween „March Of Time (40 Years Anthology)”, BMG, 2025
Kiedy cztery dekady temu na rockowej scenie pojawił się zespół Helloween, traktowano go z dystansem. Przebieranie się muzyków w stroje piratów trudno było bowiem traktować na poważnie. Niemcom udało się jednak odnieść sukces. Muzyka z dwóch części albumu „Keeper Of The Seven Seas” była bowiem tak przebojowa, że trudno się było jej oprzeć. W późniejszych latach muzykom wiodło się raz lepiej, a raz gorzej. Nie zważając na to, nagrali jednak do dziś aż szesnaście studyjnych albumów, z których takie wydawnictwa, jak „Master Of The Rings” czy „Straight Out Of Hell”, okazały się całkiem sporymi sukcesami. W efekcie Niemcy sprzedali do dziś aż jedenaście milionów płyt.
Teraz z okazji czterdziestolecia formacji, otrzymaliśmy wyjątkowy zestaw jej nagrań. „March Of Time (40 Years Anthology)” zawiera na trzech kompaktowych krążkach 42 utwory z całej kariery Helloween. Pokazują one, jakim zmianom podlegało brzmienie Niemców. Początkowo był to klasyczny heavy metal w brytyjskim stylu, ocierający się niemal o imitację Iron Maiden. Potem grupa zaczęła adaptować na swe potrzeby elementy innych gatunków: od thrashowych riffów, przez symfoniczny rozmach, po folkową melodykę. Dziś niemiecka formacja lokuje się w formule power metalu, stawiając na epickie utwory, skoncentrowane na brzmieniu dwóch gitar i wyrazistym wokalu. Jeśli jakiś fan heavy metalu przegapił Helloween – jest okazja by nadrobić ten ubytek.
