Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziubasikowie i ich góralski cud

Redakcja
Marek Bartosik
Z Janiną i Józefem Dziubasikami, twórcami turystycznego sukcesu Białki Tatrzańskiej oraz ich synami Piotrem i Pawłem rozmawia Marek Bartosik

Czytaj także: Wczasy w PRL: lody Bambino i domek z dykty. Pamiętacie?

Pamiętam o Państwa legendarnym już kiosku z zapiekankami, od którego zaczynaliście. Teraz siedzimy przed nowiutkimi termami wartymi 80 milionów złotych. Czy wspólne przejście takiej drogi powodowało w waszym małżeństwie duże przeciążenia?
Józef: Jak są duże wyzwania, duża odpowiedzialność, to i przeciążenia muszą być spore. Niekiedy nie jest to wszystko poukładane tak jakby się chciało. Jak dwa konie ciągną w jedną stronę, to sobie poradzą. Jak w różne, to tylko patrzeć który którego przeciągnie. I tylko tyle z tego wysiłku wynika.
Janina: To jest święta prawda...

To co Pani robi, jak mąż ciągnie w drugą stronę?
Janina: Czasami ciągnie, ale jak mnie przekona, to ciągnę z nim, nie ma innego wyjścia.

Kolejne cele wyznaczacie sobie razem?
Janina: To mąż jest motorem, na sto procent.
Józef: Każdy czas wymaga swoich rozwiązań. Za komuny te wyzwania były niewielkie, tak jak możliwości. Nie można było zrobić nic wielkiego, bo władza nie pozwalała, do technologii nie było dostępu, a przede wszystkim kapitału nie mieliśmy. Wybudowanie wyrwirączki było możliwe, ale porządnej karczmy to już nie. A o takich termach to już szkoda gadać.

Jak Pani reaguje, gdy mąż ryzykuje cały wasz majątek?
Janina: To, co robimy, jest wielkim ryzykiem. Ale ja sobie myślę, że ryzyko jest zawsze, odkąd tylko człowiek się urodzi.
Józef: Odwiert geotermalny to było ogromne ryzyko. Białka nie jest miejscem, gdzie się wierci i jest prawie pewne, że gorąca woda wytryśnie. Awaryjnego wyjścia nie mieliśmy. A chodziło o 6,5 miliona złotych i to nie tylko naszych.

Do wspólników to, że mogło się nie udać, tak naprawdę dotarło teraz, po pięciu latach od wierceń.
Janina: Bo jak Dziubasik coś wymyśli, to się uda. To już wszyscy wiedzą.

Jak sobie Pani wyobrażała przyszłość męża, gdy się pobieraliście? Kim miał być?
Janina: Nic sobie nie wyobrażałam. Trzeba było zawinąć rękawy i pracować. Białka to była dziura straszna. Kiedy mąż mnie wiózł z Pawłem ze szpitala po porodzie, to do domu pod tę górkę nie mogliśmy wjechać, takie kamienie na drodze leżały, a środkiem woda szła. A nasze pierwsze mieszkanie... W jednej misce się myliśmy. Dzisiaj się dobrze mówi. Nie ukrywam, że czasami studziłam męża, bo ma bujną wyobraźnię. Trzeba było mierzyć siły na zamiary.

Mąż długo potykał się ze swoim ojcem, który nie wierzył w naukę, a w ziemię.
Janina: Ma 94 lata i jakoś dalej mu się nie widzi to, co zrobiliśmy. Ale go rozumiem. Rodzice Józka żyli z tych 4 hektarów. Byli jedynymi bacami w Białce co tyle ziemi w jednym kawałku mieli. I uważali, że z tego powinniśmy też i my żyć. My chcieliśmy czegoś lepszego, nowszego.

Wspomniałem o dziadku, bo ciekawy jestem czy Panów rodzice pędzili ostro do nauki?
Piotr: Ze mną zawsze były problemy. Nawet jak miałem 20 lat, to też nie chciałem się uczyć. Ciągnęło mnie na stok do wyciągów, ratraków, a do nauki nigdy. No i brakuje jej teraz, zwłaszcza języków. Działam przecież globalnie, bo nie tylko w Europie sprzedaję armatki, ale i w Azji.
Paweł: Mnie specjalnie nikt nie musiał przymuszać. Co mogłem, to się nauczyłem, choć studia skończyłem zaocznie, bo czasu brakowało.

Ojciec się dorobił, po co mamy się wysilać. Jako chłopaki mieliście taką pokusę?
Paweł: Rodzice nas uczyli, że żeby coś mieć, to trzeba sobie zapracować. I konsekwentnie to egzekwowali. Wiedzieliśmy, że nic lekko nie przychodzi.
Piotr: Jak ojciec zaczął budować wyciągi to mu pomagałem. Wiedziałem, że na wszystko muszę zapracować.

Ale dorastaliście już jako synowie jednych z najbardziej znanych i majętnych ludzi na Podhalu
Paweł: Czuliśmy, że czasem nam zazdroszczą. Ale nie było zarzutów, że tylko rozbijamy się samochodami i chodzimy na imprezy. Ludzie widzieli, że pracujemy.

A zrozumieliście, z czego to się bierze, że jak Józek Dziubasik coś powie, to ludzie mu wierzą?
Piotr: Z wielu elementów ten ojca autorytet się składa. Ale najważniejsze, że jak powie, to robi i zrobi.
Paweł: Chodzi o konsekwencję. To przez nią ma uszanowanie między ludźmi.

Wobec Panów też był taki?
Paweł: Trudno powiedzieć...
Józef: Słodko nigdy nie było, bo przecież kłótni nie brakowało. Ale to były awantury mądre, zwłaszcza jak synowie dorośli. Bo mieliśmy wspólne cele, choć drogi do nich każdy widział różne. Musieliśmy się przekonywać. Można się pokłócić o wspólne dobro. I to jest fajne, a głupia kłótnia i toczenie między sobą rodzinnych wojen nie ma sensu.
Janina: Zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. Tak mi babcia powiedziała i zawsze starałam się rodzinę zbierać do kupy.

Jak rodził się pierwszy syn, to czekał Pan na niego z postanowieniem, że go wychowa inaczej niż Pana wychowywano?
Józef: O niczym takim nie myślałem. Ja jeszcze pięć lat po ślubie tak do końca nie wierzyłem, że mam żonę i dziecko. Wcześnie się ożeniłem. Miałem 20 lat i z młodzieńczą beztroską do wszystkiego podchodziłem. No, ale mądrzałem. Zawsze miałem marzenia w kierunku "mieć". Nie w sensie bogactwa. Nie marzyłem o wielkich pieniądzach, ale o zrobieniu czegoś wielkiego. Pieniądze przychodziły same, w miarę osiągnięć.

A radość życia?
Janina: Ona jest z tego co się zrobi.
Józef: Ja mam taką filozofię, że pieniądz to jest zło konieczne, które należy mieć.

A nie znudziła się wam ta Białka?
Józef: Ja bym się przystosował do życia wszędzie, obojętne, na którym końcu świata. Ale w miarę upływu czasu to się już nie chce nigdzie przemieszczać. Siedzi się na miejscu.
Piotr: Zwiedzamy różne miejsca na świecie, ale i tak w końcu przychodzi myśl, że najlepiej w domu.

Nie mieliście pokusy, żeby zbuntować się rodzicom?
Paweł: Chwilowe. Żeby pojechać, ale zaraz wrócić na swoje. Trochę skorzystać, nauczyć się coś.

A Was nie bierze czasem ochota, by zostawić synów z armatkami, wyciągami i termą, wsiąść do auta, ruszyć gdzieś daleko?
Janina: Przecież wyjeżdżamy... Mąż niedawno był w Chorwacji.
Józef: Każdego roku tydzień urlopu wygospodarujemy. Ja lubię wyjeżdżać, a żona mniej. Już po tygodniu ją pali, że do domu trzeba wracać.
Janina: Jak mogę jeździć na rowerze, zwiedzać to jeszcze da się wytrzymać. Ale jak mam leżeć na plaży, to na trzeci dzień już coś się ze mną dzieje.
Józef: Jak nad polskim morzem uda się nam złapać pogodę, to lubimy godzinami spacerować po plaży. Wychodzimy rano i wracamy na kolację.

Wszyscy was chwalą, że tyle w Białce zrobiliście, a co najważniejsze, namówiliście sąsiadów do wspólnego działania. Nie macie poczucia, że więcej się tu zmienić już nie da?
Józef: Te najważniejsze, wielkie rzeczy się stały. Ale żeby jeszcze bardziej uatrakcyjnić gościom zimę, to brakuje nam trzech kolejek, by połączyć Białkę z Bukowiną. Wtedy mielibyśmy spory kawał rozległych, naprawdę fajnych tras.

To terma nie jest taką kropką nad "i"?
Józef: Jeszcze nie. Baseny z wodą geotermalną to zawsze było moje marzenie. Najpierw widziałem je na pięknych folderach, a później jeździliśmy na Słowację. Zazdrościłem, że nie mamy tego u nas. To był motor, żeby termy postawić w Białce. Namówiłem ośmiu poważnych ludzi z Podhala, którzy kapitał mają ze swojej pracy, a nie z kombinacji, żeby ze mną zainwestowali. Tak ich dobrałem, żeby szło się dogadać.
Janina: Chodziło nam o to, żeby mieć też zajęcie dla siebie i ludzi na lato. Bo Paweł prowadzi pensjonat i gości ma głównie zimą, Piotrek armatki też na zimę robi.

Ilu ludziom jako rodzina dajecie zajęcie?
Józef: Dwóm tysiącom, bo mało kto zdaje sobie sprawę, że na Kotelnicy pracuje 120 osób, ale z tych, co tu przyjeżdżają jeździć na nartach, żyje cała wieś. Teraz przy termie działa taki sam mechanizm. A jak tak formalnie policzyć to w termie pracuje 90 osób plus zewnętrzna firma sprzątająca. Piotrek ma 50 osób, a Paweł w sezonie 60.
Janina: Mąż ma jeszcze pomysł, żeby zagospodarować Księże Pole. To prawie 30 hektarów w środku Białki. Można tam alejki zrobić, ścieżki rowerowe.
Piotr: A na zimę trasy biegowe. Potrzebne jest miejsce, gdzie ludzie mogą się zrelaksować, odpocząć od emocji na stokach.

Dawniej wasi sąsiedzi żyli myślą o paru letnikach w lecie, żeby ziemniaki się udały no i żeby do Ameryki pojechać. A teraz?
Janina: Zrozumieli, że jednak opłaca się gościa przyjąć i to jak najlepiej Każdy się stara, udoskonala obejście. Mnóstwo nowych pensjonatów powstało.

Ale oczyszczalni ścieków dalej Białka nie ma.
Józef: No nie, ale my mamy własną.

Tyle się niby udało, nawet spółkę między góralami zawiązać, ale tego co najważniejsze i wspólne, jakoś nie możecie zrobić. Dlaczego?
Józef: Drogi, chodniki, oczyszczalnie należą do samorządów. A oni tego nie robią.

Jacy "oni"? Przecież samorząd to też wy. Nie kusi Pana żeby się zabrać za drogę, oczyszczalnię
Józef: Nie lubię polityki. Wolałbym, żeby nie istniała, choć wiem, że to niemożliwe. Jak już istnieje, to jej ludzie powinni dbać o wspólne dobro.

Parę lat temu była lokalizacja dla oczyszczalni, ale nie powstała, bo ktoś nie chciał jej mieć koło swojego domu.
Józef: Jeszcze wcześniej było takie miejsce, na które się wszyscy zgadzali, ale władze to zaprzepaściły. Mnie już to nie interesuje, bo mamy własną oczyszczalnię. W prawie wszystkich nowych pensjonatach też takie są.

A co kardynał Dziwisz mówi o tym Księżym Polu? Pogadaliście o tym jak święcił termy?
No pewnie. Chwalił się, że podpisał zgodę na dzierżawę gruntu, na którym stoją baseny.

I Pan mówi, że się polityką nie zajmuje!
Janina: To dopiero jest polityka... Mąż negocjował z kurią dwa lata i nie było to takie proste.
Józef: Negocjować trzeba, ale jak się już dogadaliśmy, to na Kościele można polegać.

A polityka upomina się o Pana. Znowu idą wybory.
Józef: W polityce trudno jest mówić prawdę, a ja lubię ją mówić. Interesuje mnie dobro kraju, tego regionu, ale politykowania nie lubię i już.

Co Pan kupił żonie na ostatnią okrągłą rocznicę ślubu?
Józef: (Śmiech) To jest fajne pytanie... Raz kupiłem kwiaty. Jak szedłem do niej na rozpoczęcie znajomości.
Janina: Żebyś kupił. W ogródku zerwałeś.
Józef: No zgadza się, u sąsiada.
Janina: Ale znamy takich co kwiatki stosami nosili, a swoje robili.

Kwiatków mąż nie przynosi, ale o tym co jest między wami mówi publicznie, że miłość.
Janina: Tak, bo małżeństwa, które żyją dla swojej wygody często się rozpadają. To, że razem wszystko przeżywamy trzyma nas przy sobie. Przyzwyczajenia może trochę jest, ale miłość też.
Józef: Miłość to nam rośnie w trudnych chwilach, bo w łatwych to nawet maleje. Jeżeli jedno drugiemu jest potrzebne i czuje, że może wesprzeć się na nim, to jest miłość.
Janina: Bez miłości w małżeństwie się nie da. I dobrze się nam żyje w tej rodzinie. Czasem siedzimy w naszym parku z mężem późnym wieczorem jak jest już cisza. Patrzymy na Kotelnicę, termy i mówimy: To jest chyba niemożliwe, że myśmy to zrobili.

A synom trudno ścigać się z rodzicami?
Paweł: Mamy ścigać się? Ale po co?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska